![]() NR 3 17 kwietnia 1999 |
W NUMERZE: |
|
Aktualności Drgająca szczytówkaKij w mrowisko |
Połowa kwietnia to dla
mnie nieodmiennie czas pierwszych wypraw pikerowych. Nieodmienie również
co roku zjawia się też i dylemat - gdzie wybrać się na te pierwsze wyprawy
? Na Wielką Rzekę - Wisłę, Bug czy Narew? Na któreś z jezior, glinianek
czy starorzeczy? A może na małą rzeczkę - Orzyc, Rawkę lub Rządzę? Gdy piszę te słowa, prognozy pogody zapowiadają lekkie jej pogorszenie - nieznaczny spadek temperatury, wiatr z północnego zachodu, przelotne opady. Nocami jest jeszcze zimno, temperatura oscyluje wokół 3 stopni. W ciągu dnia spodziewać się można temperatur w zakresie 10 - 15 stopni. Woda zimna, nie ma prawie śladów wegetacji, w wodach stojących cisza i bezruch - przy brzegu w litoralu bardzo mało planktonu, gdzieniegdzie snują się stadka niedotartych płoci i trących się nadal okoni... Zostawmy więc wody stojące na poźniej... Jeśli nie chcemy polować na rachityczne rybki, warto jeszcze poczekać. Gdyby było cieplej, można by spróbować pierwszych linowych przymiarek na płyciznach, poszukać dosyć głęboko żerujących leszczy albo pokusić się o próbę złowienia dużej, wiosennie walecznej płoci. Przy obecnej jednak aurze wzrok lepiej skierować ku rzece. Wiosenna sałatka Mój wzrok przyciąga rzeka najbliższa mojemu miejscu zamieszkania i - co tu dużo kryć, sercu - Wisła. Utrzymuje się na niej dość wysoki stan wody, ale już i leszcz, już i jaź... Od pikania jazi specjalistą nie jestem, ale leszcze - to co innego. W głębokiej rynnie o wolnym nurcie, gdzie przy samej burcie woda niemal stoi, przemierzają one swoje trasy w poszukiwaniu pokarmu. Wszelkie spowolnienia owego nurtu, nawet nieznaczne, ot, takie pozwalające na utrzymanie w miejscu 15-gramowego koszyczka z odrobinką zanęty - są warte uwzględnienia.![]() ![]() Ale wierzę, że nie będzie tak źle, że - podobnie jak w poprzednich latach - leszcze nie zawiodą. Leszcz na blado A może by tak nad któraś z małych rzeczek? Taka na przykład Rawka? Znam ją - na kilkukilometrowym odcinku - jak zły szeląg. Kiedyś były tu przepiękne leszcze - nie uwierzycie, jakie sztuki potrafiły brać w miniaturowych zakolach! Dziś wprawdzie to już nie to, jednak ciągle warto byłoby popróbować - może pozostał tam jeszcze jakis leszczowy Matuzalem? A jeśli nie, to chociaż piękna wiosenna płoć...Ale tutaj taktyka musi być całkiem inna. Żadnych koszyczków, prawie żadnych zanęt - podchód, podchód i jeszcze raz podchód! A więc w zestawie tylko maleńka agrafka z krętlikiem, do której doczepiam, w zależności od miejsca, pięcio lub dziesięciogramową ołowianą łezkę. I niemal wyłacznie czerwony robak, niekoniecznie ten "wysokogatunkowy". Tamtejsze leszcze najbardziej na świecie lubią wiosną zwykłe, lekko różowe, ziemne robaczki. Im bardziej senne i nieruchawe - tym lepiej. Zapewniam, są znacznie skuteczniejsze od wszystkich dendrobaen! Jeszcze dziwniejsze gusta ma żyjąca w tej okolicy płoć, która wbrew wszelkim wiosenno - mięsnym regułom preferuje pszenicę, choć to raczej przynęta lata i jesieni... Ale cóż, miejscowi właśnie ją sypią do wody od lat, nie patrząc przy tym na kalendarz. Musi być biała i nieco rozgotowana, popularne czerwone odmiany, niestety, nie zyskały dotąd rybiego uznania. Spacer dla cierpliwych Na Rawce obłowienia warte jest każde najmniejsze zakole, każdy fragmencik spokojniejszej wody za zwalonymi drzewami, wszelkie wyrwy w brzegu i głęboczki. Skradać się trzeba do rzeki jak Sioux na łowach, delikatnie wrzucić do wody dziesięć - piętnaście ziarenek pszenicy i delikatnie podać zestaw. Zapomnijcie o wbijaniu w brzeg widełek - wbrew wszelkim zasadom opieram wędzisko o burtę albo wręcz trzymam w dłoni niczym nie podparte. Pierwsze zarzucenie obowiązkowo z robaczkiem, kolejne z pszenicą. Gdy nie ma brań, zmieniam łowisko po 10-15 minutach. I tak kilometrami wzdłuż urokliwej rzeczki...Cóż, mogłbym Was jeszcze zabrać na wiosenne pikanie nad Rządzę - setki płoci, płoteczek, płoteniek... Albo na Bugonarew w okolicę Sikor... Nie zrobię tego jednak, podobnie jak sam tam nie pojadę. Jestem wędkarzem, a nie rzeźnikiem. Celem wyprawy nie jest bowiem worek pełen mięsa, ale kontakt z przyrodą i szansa na przeżycie niezapomianej przygody z wędką i rybą. Choćby tą jedyną, która wzięła w nurtach Wisły lub w cienistym zakolu Rawki. Ta jedna, wystudiowana, wymarzona jeszcze w domu, na długo przed wyprawą, jest znacznie cenniejsza niż worek tamtych - banalnych, małych i przychodzących bez trudu. Mam nadzieję, że się z tym zgodzicie. Wojtek Górny |