![]() NR 3 17 kwietnia 1999 |
W NUMERZE: |
|
Aktualności Kij w mrowiskoKropkowańce |
Spotykając
nad wodą muszkarza, a nie daj Boże ich grupkę, człowiek ze spinningiem w
dłoni natrafia na spojrzenia pełne pogardy. Patrzą oni bowiem - we własnym
mniemaniu - na podpitego kolesia w waciaku, z "dobrze dociążoną kotwicą"
zamocowaną na kiju od szczotki, który wszystkie złapane ryby sprzedaje za
parę groszy na flaszkę. W oczach spinningisty "panowie szlachta" nie wyglądają
wcale lepiej: aroganci, snobi, brodząc niszczący wszelkie ledwo co narodzone
życie. Na pozór nic nie wskazuje na istnienie tak silnej niechęci między obiema grupami. Większość działa w porozumieniu i dobrej komitywie, podpatrując rozwiązania strony przeciwnej i przystosowując je do własnych potrzeb. Spinningiści sięgają po muchy, nowocześni fani muchówki zapożyczają elementy wędkowania, do niedawna typowe dla spinningu. Czasami nawet zdarza się, że zagorzali fani jednej i drugiej metody wędkowania wypuszczają się na wspólne łowy. Najlepszym towarzyszem moich wędkarskich wypraw jest właśnie zagorzały muszkarz. Wyjeżdżamy nad wodę bardzo często i nie spieramy się o wyższość jednej metody nad drugą. Każdy robi swoje. Konfrontujemy jedynie na koniec łowów swoje wyniki - z różnym skutkiem. ![]() Fakt, iż obie grupy mogą się wiele od siebie nauczyć, a wspólne wypady nie kończą się kataklizmem, to - jak się okazuje - wciąż za mało. Bardzo często, spotykając nad wodą muszkarza, a nie daj Boże ich grupkę, człowiek ze spinningiem w dłoni natrafia na spojrzenia pełne pogardy. Czasem za plecami słyszy niemiłe, a nawet niecenzuralne słowa, rzucane pod swoim adresem. Innym razem na grzeczne pozdrowienie czy pytanie usłyszy mrukniecie pod nosem lub odpowie mu głucha cisza. Na nic zda się, że ów poczciwy spinnman ma w dłoni ultra delikatne wędzisko, używa bezzadziorowych haków, a złapane ryby wypuszcza. Wciąż pokutuje mit o podpitym kolesiu w waciaku, z kijem od szczotki, "dobrze dociążoną kotwicą" i żyłką do suszenia bielizny, na domiar złego sprzedającego wszystkie złapane ryby za parę groszy na flaszkę. Skąd bierze się ten antagonizm? Pytanie to nurtuje mnie od czasu, kiedy wśród łowionych przeze mnie na spininnig ryb zaczęły dominować ryby łososiowate. I dlaczego sppninngiści są na wodach górskich, w szczególności na Pogórzu i samych górach - wręcz dyskryminowani? Tego bowiem, że są to wody "nür für muszkarze" jestem pewnien i zamierzam poniżej udowodnić. Upraszczając problem, można zaryzykować stwierdzenie, że owe antagonizmy mają swoje źródło w nieporozumieniach, niedomówieniach, dawnych uprzedzeniach, ogromnym snobizmie i takimż chamstwie. Bo przecież kto najbardziej niszczy tarliska - brodzący muszkarze. Kto straszliwie kaleczy ryby - oczywiście spinningiści. Najwięksi aroganci i snobi - to przecież łowiący na muchę. Sterty śmieci nad wodami górskimi i nagminnie łamany regulamin tych wód - efekt pobytu chamów, zwących się spinningistami. Takich - i podobnych - argumentów używają jedni i drudzy. Wystarczy tymczasem trochę ochłonąć, pomyśleć, by proste wnioski nasunęły się same. Przecież można pozwolić łowić spinningiem tam, gdzie łowią dotąd tylko muszkarze lub w rzekach dla spinningu czasowo zamykanych. Wystarczy wprowadzić przepisy obligujące np. do używania bezzadziorowych kotwic, zmniejszenia limitu, jeśli ktoś obawia się większej skuteczność sztucznych przynęt, oznakowania miejsc, gdzie nie wolno brodzić, stworzyć obligatoryjne licencje, regulujące ilość wędkujących nad daną wodą. Wystarczy trochę chęci, świeżego myślenia, porozumienia i otwartości, a problem "sam" się rozwiąże. Z korzyścią dla wszystkich. Przecież niepodważalnym faktem jest zasada, że większa obecność wędkarzy nad wodą wprost proporcjonalnie zmniejsza ilość amatorów ościeni, wideł, agregatów prądotwórczych i innych cudeniek, służących do pozyskiwania rybiego białka. Przepisy ochronne na różnych wodach górskich przyczyniają się do narastania antagonizów. Istnieją bowiem wody wyłącznie dla muszkarzy. Kwintesencją bezsensu jest przepis, w moim mniemaniu służący jedynie kłusownikom, który wyłowiłem z "dezinfirmatora" wód górskich. Paragraf ten jawnie dyskryminuje spinningistów, a dotyczy połowów spinningiem m.in. na w/w Dunajcu i Popradzie. Zezwala na wędkowanie tą metodą od 1.09 - czyli od momentu rozpoczęcia okresu ochronnego pstrąga. W praktyce oznacza to, że pstrągarz, zakochany w beskidzkich rzekach, nie ma prawa poławiać tam pstrągów na spinning. Wiem, że ciężko będzie przekonać do radykalnych zmian "muchową wierchuszkę", władającą pogórzem. Równie trudno będzie zmienić wspomniane "kwiatki" w "Informatorze wód górskich", a jeszcze trudniej - przeforsować legislację takich pomysłów w PZW. Niełatwo da się zmienić wypaczony, w oczach miłośników obu dyscyplin, obraz snoba z muchówką i chama ze spinningiem. Myślę jednak, że warto. Warto w imię czystych i rybnych rzek, zmniejszenia kłusowniczej plagi oraz zmiany stereotypów, które wciąż jeszcze pokutują wśród zwolenników "jedynie słusznych metod wędkowania". Należę do niepoprawnych optymistów i wierzę w nadejście takich czasów, kiedy każdy muszkarz spotkany na łowisku przez spinningistę - czy też odwrotnie -odpowie na pozdrowienie miłym słowem, chwilkę pogada, podzieli się spostrzeżeniami. Nie będzie podchodził do sprawy w sposób ambiwalentny i traktował łowiącego inaczej jako intruza. Mam także nadzieję, że już niedługo nie będzie "równych i równiejszych" wśród osób łowiących na przynęty sztuczne - czyli i na sztuczną muchę i na np. obrotówki i że spinningista miał takie same uprawnienia i możliwości połowu jak muszkarz. Sławek Hein |