NR 3          17 kwietnia 1999
    W NUMERZE:
  • Aktualności
  • Aktywność dobowa ryb - wykres na nadchodzący tydzień
  • Drgająca szczytówka - Pierwsze pikanie
  • Kropkowańce - Pstrągowy kodeks
  • Kij w mrowisko - Spinning kontra mucha
  • Wielka Rzeka - Leszcze w Wielkiej Rzece
  • Przegląd sprzętu wędkarskiego - Cykady Pokutyckiego
  • Tam łowią ludzie z RYBIEGO OKA - Środkowa Wkra
  • Po sąsiedzku - Wprowadzenie
  • Wędkarska proza - Rytuał
 

Wędkarstwo - Portal

Aktualności
Aktywność dobowa ryb
Drgająca szczytówka
Kij w mrowisko
Kropkowańce
Wielka Rzeka

Przegląd sprzętu

Tam łowimy
Po sąsiedzku
Wędkarska proza
ARCHIWUM


Przez ostatnie dwie dziesiątki moich wędkarskich lat wiślane ryby bezlitośnie płatały mi figle. Sprawiały mi tym permanentny ból głowy, i jednocześnie przyciągały nad rzekę jak magnes. Ileż to razy w letnie popołudnia stałem na brzegu bezradny, obserwując harcujące w nurcie rapy, leniwie i bezgłośnie przewalające się sumiska, zaś znalezione tuż obok dziewięciometrowe dołki - ich siedliska - mogłem tylko pogłaskać przynętami, jakimi wówczas spinningowałem.

     W takich chwilach czułem, że muszę założyć zupełnie inną przynętę, by dobrać im się do skóry. Cóż z tego, że ją czułem, skoro nie potrafiłem jej nawet skojarzyć z kształtem każdej innej, już znanej mi przynęty. Tak więc popadłem w stan prostracji; czekałem na natchnienie, impuls, może nawet na objawienie.
     A rapy i marmurkowe wąsacze wyciągały mnie z domowych pieleszy coraz częściej, i bez pardonu tytłały moje obolałe ciało po wiślanych chaszczach, przykosach i wykrotach. Właśnie tam ciapkałem się jak fleja po namuliskach przybrzeżnych, upadałem w jeżyny, skąd później mozolnie wybierałem rozrzucone przynęty... Barbarzyństwo!
     Coraz częściej zapinałem sandacze. Takie ładne, pod 3-5 kilo. Zbierałem je z powierzchniowej warstwy wody, bo przecież głębiej nie mogłem poprowadzić małych przynęt. I brała mnie wtedy wielka cholera, gdy pomyślałem: jak duże musiały być sandały stojące dwa-cztery metry niżej? Potwory! Wielkie potwory!
     Miotałem się po okolicznych sklepach wędkarskich: Sandomierz, Tarnów, Rzeszów. Jeden ze sprzedawców podsunął mi amerykańską cykadę. Odetchnąłem z ulgą może wreszcie znalazłem upragnioną przynętę? I niewiele brakowało, by los uśmiechnął się do mnie, na pohybel rzecznym drapieżnikom. Wkrótce jednak wyrwałem na uwadach kupione cykady, a w sklepach więcej ich nie mieli. Tak, życie bajką nie jest, sielanka szybko się skończyła...
     Wtedy, pełen determinacji, sięgnąłem do rodzinnej kolekcji sztućców po osiemnaście srebrnych stołowych noży przerobiłem je na osiemnaście srebrnych przynęt. W swoim krótkim życiu żadna z nich nie spotkała się z rybią paszczą do dzisiaj dyndają na podwodnych karczach. Trochę mi ich jednak żal...
     I kiedy tak rozmyślałem o losie straconych przynęt, przed oczami stanął mi widok uklei ocierającej się o podwodne przedmioty i nagle jej łudzące podobieństwo w tych ruchach do moich utraconych przynęt stało się dla mnie oczywiste! Mam, mam objawienie, na które tak długo czekałem!
     Od tej chwili wszystkie moje życiowe zajęcia podporządkowałem jednemu celowi: doskonaleniu konstrukcji tak długo oczekiwanej przynęty.
     Tworzenie zacząłem od wycinania jej kształtu nożycami, a ołów kleiłem do blachy; nieco później korzystałem ze ślusarskiej wiedzy mojego krewniaka, aż w końcu dopracowałem się czterech wersji wagowych mojej ukochanej cykady. Przez dwa lata konstrukcyjno-spinningowych prób zerwałem ich kilka setek, a wraz z nimi parę kilometrów żyłki. Padło wtedy wiele ryb małych, i nieco mniej dużych, a ile drapieżników w ostatniej chwili odpuściło prowadzonej cykadzie nigdy się nie dowiem.
     Dzisiaj łowię na 28-gramowe cykady sumy i grube sandacze, na 14-gramowe wszystkie drapieżniki rzeczne, i ni to, ni owo karpie, sporadycznie brzany, a na 8-gramowe wymieniony już skład ryb plus klenie, jazie, i okazjonalnie leszcze; mam jeszcze dwugramowe cykadki, ale one czekają letniej pory. Wtedy to podam je jaziom, kleniom i boleniom, szczególnie tym z przelewów.
     Zatem letnią i jesienną część tego sezonu spędzę w rzece, stojąc na zniszczonych i zalanych główkach, ostrogach, prostkach, przemiałach... A na końcu Loomisa podwieszę dwugramową, zabójczą rybeńkę.

     Nazywam się Marek Pokutycki, mieszkam w Tarnobrzegu. Zawsze można do mnie zadzwonić pod numer: 015 8233908, lub wysłać list internetowy pod grzecznościowy adres: ptaki@motronik.com.pl

IZA I WALDEK PTAK

Reklamy Krokus: Dobry i tani Notariusz Łódź