Wędkarstwo - Portal
Aktualności Aktywność dobowa ryb Słońce i księżyc
Techniki wędkarskie
Drapieżniki Kropkowańce
Wędkarski survival Nasze brudy Top secret Konkretna ryba Przegląd sprzętu Tam łowimy Po sąsiedzku Notes Marka Kaczówki Muchowy koszyk Morskie opowieści Reportaż Jak to wygląda naprawdę Recenzje
ARCHIWUM
|
Czasami na kanałach czeka się godzinami na chwilę, kiedy gdzieś tam otworzona śluza, czy masy wody wpychanej wiatrem spowodują lekki przepływ wody. Zwyczajem doświadczonych łowców jest w chwili zastygnięcia tego naturalnego dla kanałów prądu wrzucać na wodę kontrolne patyczki. I czekać na moment, kiedy ruszą...
Kanały żeglugowe, a także te szerokie, odbierające nadmiar
wody z terenów rolniczych, są najwspanialszym miejscem na roztrenowanie
"drgającej szczytówki". Ryb w nich dostatek, choć znaleźć je niełatwo i
niełatwo znęcić. Ale jeśli już, to brać będą jedna za drugą.
Do "pikerowego" treningu zachęca też powolny przepływ
wody; czasami nawet kanały zastygają w bezruchu. Dopiero otworzenie czy
zamknięcie śluz - nawet hen, daleko - powoduje lekki uciąg. Raz w jedną,
raz w drugą stronę.
I dobrze, jeśli ciągnie. Ryby ożywiają się wówczas i chętniej
chwytają przynętę. Doświadczeni "kanalarze" czekają na moment, w którym
woda pójdzie. Niekiedy wręcz wędki trzymają na brzegu, zajmując się zanętą
i badaniem dna. Ale chwila, w której ruszają się rzucone na wodę patyczki
kontrolne, powoduje natychmiastową koncentrację. Zaczyna się!
DWIE
CZY JEDNA?
Dyskusja o tym, czy łowić jedną, czy też dwiema wędkami
trwa od pokoleń. Odpowiedzi jednoznacznej nie znajdzie się za nic w świecie.
Niby jeden kijek świadczy o kunszcie i postawie etycznej, ale przecież dobry
wędkarz, to wędkarz skuteczny. Regulamin wszak pozwala korzystać z dwóch
zestawów. Korzystajmy więc z tego, szczególnie wówczas, gdy brania są sporadyczne,
słabo znaczone. Jedno z wędzisk powinno być nieco krótsze i delikatniejsze
- będzie stanowić naszą główną broń. Nieco dłuższe i mocniejsze pełnić będzie
rolę odwodu - odstawimy je, gdy ryby licznie wejdą w zanętę lub przezbroimy
je ciężej i zestaw z pełnym koszyczkiem podamy daleko, w tor wodny, gdzie
za dnia trzymają się największe ryby.
KONIECZNY KOSZYCZEK
Nie wyobrażam sobie kanałowych łowów bez koszyczka zanętowego.
Woda jest tu luksusowa, nie wymaga telewizorków dociążanych dodatkowo -
te z cienką taśmą ołowianą trzymają się doskonale dna.
Na kanałach o wodzie stojącej lub płynącej bardzo, bardzo
leniwie, montuję zestaw irlandzki, na węźle zaciskowym lub na potrójnym
krętliku. Koszyczek znajduje się na końcu wędki. Przypon doczepiany jest
z boku, na sztywno. Jest nieco krótszy od troka obciążnika - tworzy coś
na kształt paternostra lub karpiowej helikopterówki.
Montaż taki "uczula" zestaw. Każdy, najdelikatniejszy
nawet, kontakt ryby z przynętą znaczy się spazmem na tipie. Zacięcia jednak
wymagają sporego doświadczenia, są nieco trudniejsze i muszą być wykonywane
z refleksem, gdyż ryby szybciej porzucają kąsek. Jeśli jednak kanał płynie
bardziej zdecydowanie, to zbroję wędki przelotowo. Przypon mocuję do żyłki
głównej poprzez maleńki krętlik, który pełni także rolę stopera dla przesuwającej
się swobodnie rureczki antysplątaniowej (wyłącznie wówczas, gdy dno jest
grząskie) lub włoskiego czy francuskiego patenciku złożonego z przeloteczki
oraz agrafki. Agrafka jest koniecznością - nierównomierny prąd zmusza do
wymiany koszyczków. Kiedy podejdą ryby, droga jest każda sekunda - agrafka
pozwala dokonać błyskawiczej zamiany.
Koszyczek
, "kratkowany", obustronnie otwarty, nabity jest masą zanętową o średniej
spoistości, takiej, która nie będzie tworzyć kluch i powodować zalegania
zanęty wewnątrz kratki, ale też nie spowoduje wysypywania się mikstury natychmiast
po uderzeniu o wodę.
CO W ZANĘCIE?
Mieszanka jest obojętna, byle była dobrej klasy i dawała się doprowadzić
do odpowiedniej konsystencji. Nie może też kwaśnieć w oczach, co niestety
zdarza się zanętom obecnym na naszym rynku. Z czystym sumieniem mogę polecić
zanęty produkowane przez "Design Fishing", ale nie ustępują im w żadnym
stopniu mieszanki "Sensasa", van der Eyndego, firmy "Milo", Sameta, Leśnowolskiego,
Gutkiewicza, Stępniaka. Zresztą - tak między Bogiem a prawdą - nie bardzo
wierzę w cudowne atraktory, arcyzapachy, superskładniki i podczas "pikania"
na kanałach zanęty służą mi jako klej do... robaków.
Oczywiście zanęty są przez ryby wyjadane, jeśli
tylko nie przesadzi się z ich ilością, ale podstawą w wabieniu ryb są robale.
Białe, castery, ochotki, kalifornijki picolo, siekane dżdżownice, a w akwenach
z rozbudowaną populacją racicznicy tłuczone mięczaki.
Podstawy trzeba sporo - porcja na pół dnia, a więc ranek
do dnia lub popołudnie do wieczora nie może być mniejsza od jednego litra
robali zanętowych. Proporcje: dwie, trzy standardowe paczki zanęty na półtora
litra robaków. Różnica jest niesamowita - wędkarz siedzący kilka metrów
z boku może nęcić ciastem francuskim i bitą śmietaną, a będzie mieć mniej
brań niż ten, kto do najprostszej bazy doda robali. Wbrew pozorom nie kosztuje
to kroci - za 15-20 zł można kupić litr nieco przestałych czerwi muchy plujki.
WIERZYĆ W SPRZĘT
"Drgająca szczytówka" oznacza przejście do najbardziej finezyjnego
wędkowania. Wędziska, mimo pozornej kruchości i delikatności są odpowiednio
wytrzymałe. Poważni producenci na blankach podają maksymalną wytrzymałość
żyłki, jaką do konkretnego kija wolno stosować. Przekroczenie parametrów
grozi niechybnym złamaniem kija. Ale warto wierzyć w możliwości wędziska...
Jeżeli wolno stosować żyłkę o mocy 3,5 kg, to przy dobrym kołowrotku, z
superprecyzyjnym hamulczykiem oraz niezłej technice wędkarskiej, zupełnie
swobodnie można wylądować w podbieraku 8-10 kilogramowego karpia. Ja sam
w 1994 roku wyjąłem z Kanału Żerańskiego czteroipółkilowego leszcza na przyponie
0,12 i żyłce głównej 0,14. Walka nie trwała dłużej niż pięć minut.
Nie polecam jednak przesadnej delikatności - osobiście
na lżejszej wędce mam żyłkę 0,18 (wytrz. 3,8kg) a na przyponie 0,16 (3,1
kg). Cięższy "fiderek" jest ożyłkowany grubiej - odpowiednio 0,20 (4,3 kg)
i 0,18 (3,8 kg). Tak uzbrojony nie boję się dużych ryb. Byle brały!
KOLEJNOŚĆ UCZUĆ
Najpierw jest nadzieja - natychmiast po dotarciu na łowisko
zabieram się do przygotowania zanęty i wrzuceniu w łowisko kilku potężnych
kul zanętowych. Potem montuję wędki, wbijam podpórki (im bardziej zdecydowany
uciąg, tym wyżej lokuję szczytówki), ładuję koszyczki i podaję zestawy w
łowisko - lżejszy w centrum pola zanętowego, cięższy na jego skraj od strony
pełnej wody.
Potem nadchodzi irytycja, czasem nawet złość - pierwsze
w zanęte włażą leszczowe niedorostki, nawet po 10 cm. Uspokajam się po wyjęciu
dziesiątego gluta - wszak są najznakomitszym treningiem refleksu, brania
bowiem znaczą się niesamowicie delikatnie. Ulga - kiedy na cięższą wędkę
włazi pierwszy japoniec lub dorodne leszczycho. Radość, gdy na lżejszej
zawisa waleczna, ćwierćkilowa płoć. Wściekłość, kiedy przegapiam karpiowe
przygięcie na zarzuconym daleko "fiderku".
I tak podryguję sobie na kanale. Cudnie jest nawet wówczas,
gdy wielkie ryby mają gdzieś moją równie wielką przemądrzałość.
(jaj)
|