![]() NR 6-7 9-16 maja
1999
|
W NUMERZE: |
|
Aktualności Morskie opowieści |
![]() Bo że czas na morskie wędkowanie nastał znakomity, i że faktycznie można mówić o wielkiej grze, potwierdzają wyniki, jakie uzyskują wędkarze łowiący w Bałtyku. Rok w rok do historii przechodzą wszystkie oficjalne i nieoficjalne rekordy; w pełni lata na przykład na słynnym katamaranie "Kubuś" Edwarda Cisowskiego padały dorsze, które trudno było podnieść "bez puszczenia bąka", że zacytuję jednego z rekordzistów... Fotografie dwudziestokilowych wątłuszy złowionych latem przewinęły się przez całą chyba wędkarską prasę. Nie było to chyba ostatnie słowo morskich wędkarzy, bowiem tak naprawdę pełnia sezonu dorszowego zaczyna się jesienią i mocno wrzyna się w zimę. Wspomniany "Kubuś" obłożony jest do Nowego Roku, kilka innych jednostek profesjonalnie już zajmujących się wywożeniem wędkarzy na bałtyckie łowiska też na brak klientów narzekać nie może. Rynek wędkarstwa morskiego profesjonalizuje się niesłychanie. To nieco dziwi, bowiem połowy morskie od lat są achillesową piętą prasy wędkarskiej, która usadowiła się w głębi lądu i z uporem maniaków traktuje Bałtyk niczym antypody. Relacje, wzmianki, niewielkie reportażyki, niedokończone i przerwane cykle - to wszystko, na co sobie na razie pozwalają redaktorzy z Warszawy i Wrocławia. Tymczasem wolny rynek święci tryumfy - nie dość, że w każdej liczącej się miejscowości wczasowej na Wybrzeżu można wynająć sobie szypra i ruszyć na dorsze, śledzie (tak, tak, i takie rejsy są organizowane i ponoć dostarczają tyle emocji, że wędkarstwo śledziowe gotowe jest wykreować się na osobną dyscyplinę), a także od niedawna wybrać się na trocie czy nawet łososie. Bałtyckie ryby łowi się jednak nie tylko z pokładu - do dobrego wręcz tonu należy, by mieszkając nad morzem i deklarując się z wędkarskim hobby, łowić z plaży. Doprawdy, dla letnika przywykłego do tego, że na strądzie*) fajnie się pijało i całowało z dziewczynami, las surfcastingowych wędzisk wbitych w piach robi niesamowite wrażenie. Podobnie zresztą, jak widok taplających się w przybojowej fali sadzów z ogromnymi leszczami, jaziami i płociami jak marzenie w towarzystwie fląder, tobiaszków i węgornic. To wszystko cieszy niezmiernie i daje wiarę w sprawcze moce kapitalizmu - jeżeli jest zapotrzebowanie, to przerobienie wysłużonej pomeranki**) na jednostkę łowczą dla turystów nie sprawia już kłopotów nawet rodowitym Kaszubom. I choć wędkarstwo bałtyckie długo czekać będzie na swego Hemingwaya, to jednak można tu i ówdzie zauważyć już to, co onegdaj sprowokowało modę na Tatry. Co prawda morskim biznesem zajmują się na ogół ludzie młodsi, nie obawiający się telefonów komórkowych, GPS-ów i echosond z komputerowym wzmocnieniem i barwnymi ploterami, to przecież żadna technologia nie zastąpi szturmana***) Kaszuba z jego wiedzą o morzu, rybach i człowieku przyjeżdżającym hań z Warsiawki... ![]() Ale to właśnie ci ludzie tworzą ową swoistość, którą można poczuć stojąc na burcie kutra, choćby i z najdoskonalszą wędką w dłoni. Bo choć Kaszeba jest od podbierania dorsza gafem, to samo przez się się rozumie, że prawdziwym znawcą dorszowych obyczajów jest właśnie on, a nie gość w neoprenowym pokrowcu i z multiplikatorem za pół maszopskiego partu****). Znam już wędkarzy z Warszawy, Krakowa, Katowic, którzy bobrują po uniwersyteckich bibliotekach i na gwałt uczą się dialektu. Nie po to, by mówić jak "reboce", ale po to, by rozumieć, jak "reboce po kaszebszi mówzio". Mam to szczęście, że rozumiem Kaszubów i wiem, że prędzej, czy później fascynacja morzem i tymi ludźmi musi wybuchnąć niczym bomba. Bo takich opowieści, o nas, wędkarzach, takich anegdot i takiego poczucia humoru przecenić nie sposób. Ciekawostka polega na tym, że dialekt kaszubski (czy może raczej dialekty?) nie poddały się komercjalizacji i tak naprawdę, to opowieści kaszubskie można co najwyżej podsłuchać. I ja to robię bez wstydu, bez żenady - bowiem lubię się śmiać jak idiota, do bólu przepony. Nie odważę się przytoczyć opowieści podsłuchanej w portowym barze w Ustce w autentycznym jej wyrazie, nie jestem bowiem lingwistą, ale myślę, że nawet przy moim mizernym tłumaczeniu Czytelnicy zrozumieją, dlaczego Monthy Python przy kaszubskim szturmanie wygląda na wyjątkowego smutasa... I dlaczego warto zakochać się w morskim wędkowaniu. Zabiła go sztokfiszem...Na jednym z usteckich kutrów trafiła na pokład wielka dziwowica - kobieta wędkarz. Najpierw wszyscy - zarówno współtowarzysze wyprawy, jak i załoga wypatrywali pierwszych oznak choroby morskiej. A morze tamtego dnia bujało niewąsko. Tymczasem babka ani nie zieleniała, ani nie przełykała nerwowo śliny przy każdym rozkołysie. Z pogardą za to przyglądała się kolegom, z którymi zmustrowała się na rejs - porzygali się jak koty, osłabli i wyrzucali pilkery za burtę wyłącznie z obowiązku.![]() Dopiero sternik - przy aprobacie szypra - wychylił z nią po szklaneczce. Ale szczęśliwej łowczyni było mało. Załoga po burzliwej deliberacji postanowiła spić natrętną babę. Oddelegowano do tego sternika, którego przy szturwale zastąpił któryś z kolegów. Pękł litr skandynawskiej gorzały, padło kilka butelek piwa. I sternik też padł. I zapadł po raz pierwszy w życiu na śmiertelną morską chorobę, która wywróciła go na nice. Tymczasem kobitka złowiła jeszcze trzy ryby, choć już ich nie "toastowała". Sternik, którego trzeba było zawieść po rejsie do chałupy na wózku do sieci tłumaczył się na drugi dzień, że zmógł go poczęstunek, który zaserwowała pełna fantazji dama - była to gruba sznytka chleba z podsuszanym, solonym dorszem. Podobno żaden normalny rybak nie bierze do gęby takiego świństwa. - Purtk, nie dzeus****) - podsumował opowiadający - zabiła go sztokfiszem... *)Strąd, pas plaży stale zalewany falami, granica morza i ziemi, jak mawiają Kaszubi. **) Pomeranka, bezpokładowa łódź rybacka, cud sztuki szkutniczej; na takiej drobinie rybacy pływali nawet na Bornholm. Wyjątkową dzielność morską tych jednostek tłumaczono tym, że łodzie te były idealnie dopasowane do długości bałtyckiej fali, w związku z tym nigdy nie bywały zalewane przez największe nawet bałwany, zawsze utrzymywały się na powierzchni najbardziej nawet rozszalałego morza. ***) Szturman, odpowiednik bosmana na kutrach rybackich, szef sterników. ****) Od średniowiecza rybacy pomorscy zrzeszali się w spółdzielnie, zwane maszoperiami. Co pewien, ściśle określony czas rozliczali się między sobą bardzo starannie. Dziś pewnie nazwano by to podziałem dywidend, w maszoperiach dzielono się częściami (partami) z zysków. *****) Purtk, nie dzeus - diabeł, nie dziewczyna (dialekt) (jaj) |