![]() NR 6-7 9-16 maja
1999
|
W NUMERZE: |
|
Aktualności DrapieżnikiKropkowańce |
Dla mnie 1 maja to najczęściej
data rozpoczęcia sezonu boleniowego. Na szczupaka przyjdzie czas, kiedy
zaliczę już kilka przyzwoitych rapek. Motywy, którymi się kieruję, wychodząc
ze spinningiem nad Wisłę, są mało sportowe, mało szlachetne. Idę na bolenie
z czystej zemsty... Odwet zaprzysięgam tym rybom co roku, podczas kwietniowych ociepleń (nie łowię tych wspaniałyczh ryb wcześniej). To czas, kiedy miewam gruntowe dewiacje i kilka razy wybieram się połowić leszcze na przystawkę, na drgającą szczytówkę, czy na bolonkę. Ale o spinningu nie sposób zapomnieć. Przypominają o nim bolenie podczas pięknej pogody. Czynią to na swój irytujący sposób - walą w drobnicę tuż pod nogami, rozbełtują wodę w miejscu, gdzie wbija się pod wodę żyłka zestawu. Potrafią nawet ochlapać zgrzytającego zębami człowieka mocniejszym uderzeniem ogona. Za to wszystko - a przede wszystkim za uczucie bezradności tak znienawidzone przez każdego faceta - przysięgam tym pięknym stworzeniom krwawą wendettę. ZEMSTA ZASTĘPCZA![]() Za boleniową "drobnicę" obrywa się rapom śródrzecznym. Woda jest jeszcze najczęściej nieco podniesiona, więc nie wystają nad powierzchnię wielkie głazy, kamienne rafy przykryte są nadal sporą warstwą wody. Znaczą się jednak wyraźnie w lustrze rzeki. Wyprawy na bolenie kojarzą mi się nieodmiennie z długimi marszami wzdłuż rzeki. I z trwającymi kwadrans częstymi postojami. Gdy tylko wypatrzę na powierzchni zwary wskazujące podwodne przeszkody, zatrzymuję się na kilka chwil i wypatruję boleniowego ataku. Nie rzucam w ciemno - po co grać na uczuciu niepewności, skoro nie trzeba tego robić... Mam, rzecz jasna, kilka swoich stałych tras i kilka miejsc - między innymi zerwane ostrogi w okolicach Łomnej na lewym brzegu Wisły - w których zazwyczaj (ale nie zawsze!) ustawiają się bolenie pełni nurtu. W końcu więc lokalizuję ofiarę mojej zemsty. Nie może być to byle kto, więc mizerne chlapnięcia odpuszczam sobie na czas hańby - czyli na moment, gdy rezygnuję po kilku nieudanych próbach ze złowienia Wielkiej Rapy lub gdy takiej nie wypatrzę. MUSI ŁUPNĄĆ![]() Rybek w strefie zdecydowanego nurtu wcale nie ma dużo, więc boleń nie ma czasu na "przyglądanie się" ofierze Po prostu wali w nią z szeroko rozwartą paszczęką. Łatwiejsza do złowienia jest rapa stacjonarna, taka, która wybrała sobie na czatownię jakiś nurtowy cień za głazem i ponawia swe ataki dokładnie w tym samym miejscu. Rzecz jest nieco trudniejsza w wypadku, gdy bije penetrując pomału skraj rafy czy twardej przykosy i tłucze na większym obszarze. W tym pierwszym przypadku najczęściej już pierwsze precyzyjne przeprowadzenie przynęty kończy się pobiciem. W drugim trzeba rzucać cierpliwie kilkanaście razy, czasem nawet ponad dwadzieścia. Warto wówczas - zanim zacznie się rzucać - poczekać na kilka "prezentacji", by wyznaczyć sobie linię, po jakiej boleń patroluje swój łowiecki obwód. A potem rzucać w taki sposób, by przynęta spadała na wodę metr, dwa za tą linią i przecinała ją w pełnym biegu. WEDŁUG WŁASNEGO GUSTU![]() Tak się jakoś składa, że największe bolenie śródrzeczne łowiłem na drobne ołowianki. Nie są to przynęty szczególnie piękne - ot, ołowiany podłużny odlew, czy wręcz wycięta nożycami do metalu kawałek ołowianej blachy obrobiony zgrubnie papierem ściernym. Poza niesamowitą skutecznością i możliwością wykonania bardzo dalekiego rzutu, mają te kawałki metalu cechę, którą ja po prostu uwielbiam. Otóż po dobrym wymachu, ołowianka leci z potworną prędkością i czuję się tak, jak muszą czuć się urodzeni mordercy grani przez Schwarzeneggera. Po prostu ekstra! Na dodatek zdarza się niekiedy, że błystka w specyficzny sposób przecina powietrze i od pierwszej chwili wydaje odgłos do złudzenia przypominający rykoszet z westernowych scen walki. I niech mi ktoś powie, że to nie jest fantastyczne... Korzystam z wędziska St. Croix Premiere na blanku z włókna SC II o długości 2,65 i ciężarze wyrzutowym do 9 g. Nie jest to wędka polecana przez większość autorów - jest miękka, ma paraboliczne ugięcie. Na dodatek używam dość cienkiej żyłki (0,18 mm), więc teoretycznie mam nikłe szanse na zacięcie rapy z bardzo dużej odległości. Więc nie zacinam w ogóle. Po prostu czuję uderzenie i zaczynam hol. Niemal nie zdarzają się poste pobicia i równie rzadkie bywają wypięcia się ryby. Odległy boleń uderza z taką prędkością, że zacina się sam. I chwała mu za to. I szacunek - bo obrywa za przybrzeżne chlapaki... (jaj) |