![]() NR 6-7 9-16 maja
1999
|
W NUMERZE: |
|
Aktualności RecenzjeARCHIWUM |
![]() Bez bicia i od razu w pierwszym słowie przyznaję - to będzie pochlebna recenzja. Osobniki, które liczą na złośliwy paszkwil, mogą w tym momencie przestać czytać i od razu przejść do lektury książki Andrzeja Trembaczowskiego "Zanim wyruszysz, czyli coś o survivalu". Szkoda czasu, zwłaszcza, że z lekturą i tak będą musieli się zapoznać. Cierpią bowiem - o czym wyraźnie świadczy potrzeba gnębienia bliźniego - na brzydką chorobę, zwaną stresem cywilizacyjnym. Choroba jest na szczęście w pełni wyleczalna. By się jej pozbyć, wystarczy udać się w pierwszą napotkaną głuszę - taką bez ludzi, telewizorów, konserw, telefonów komórkowych Im bardziej głucha będzie nasza głusza, tym większe szanse na zwalczenie przypadłości. Im więcej spotkamy na swojej drodze pająków, kleszczy, muchomorów, komarów i innych paskudztw, im częściej spędzać będziemy noce, drżąc z zimna w wilgotnym śpiworze - tym lepiej powiedzie się kuracja. Po powrocie rozmowa z urzędnikiem - idiotą wydawać się będzie czarowną, upragnioną rozrywką - i na nowo pokochamy cywilizację. Niestety, wstręt industrialny miewa nawroty. Po pewnym czasie mordy współbratymców znów stają się gorsze, brzydsze i w ogóle do niczego. Szaleństwo powoli narasta, w marzeniach widzi człek siebie na wysokiej wieży, z bazooką w dłoniach Wszystko jedno, kto oberwie! Każdy parszywy W dzicz, trzeba pryskać w dzicz, w ostępy! Tyle że już wiemy, jak to pachnie: mokro, poobcierane nogi, tuszonka przez tydzień na okrągło Brrr. To już może lepiej strzelać, niż przechodzić przez to jeszcze raz? Opisany tu stan ducha (a raczej tego, co z niego zostało) nie jest przesadzony ani na jotę i pochodzi z mojego wnętrza. Identyczne rozterki przeżywałam, jeżdżąc swego czasu do pracy zatłoczonym tramwajem. Trasa środka komunikacji miejskiej wiodła przez fragmenty miasta umiłowane przez wszelkiej maści emerytów i po pewnym czasie gorszy wróg dla mnie nie istniał. Pewnego dnia stałam na balkonie, paliłam papierosa. Patrzyłam z wyżyn ósmego piętra na ohydny świat, wypchany równie ohydnymi ludźmi i - zionąc nienawiścią do pracodawcy, przez którego muszę się tak męczyć codziennie - marzyłam o wspomnianej już bazooce. Albo choć o kwasie Rzuciłabym w diabły wszystko i wyjechała natychmiast, gdzieś, gdzie nie ma ludzi, szefów i innych paskudztw codzienności, gdyby nie drobiazg. W takim miejscu z pewnością są inne paskudztwa, a wymiana jednej nieprzyjemności na drugą wydawała mi się kompletnie niestrawna. W rezultacie zwolniłam się z pracy. A gdybym miała książkę Andrzeja Nie, nie, nic z tych rzeczy Nie posłużyłabym się survivalem do przetrwania w miejskiej dżungli. Gdybym miała książkę Andrzeja, to też pewnie bym się zwolniła - szaleństwo i bunt, które zalęgły się w moim jestestwie, musiały znaleźć jakieś ujście - ale przynajmniej odpoczęłabym jak człowiek! Niestety, rozważając na owym balkonie różne metody ludobójstwa i ucieczki miałam w pamięci pewien "spacerek" po górach, którego nie zapomnę do końca świata. Wtedy to zrozumiałam, że zwierzę ma rajskie życie, a człowiek jest pomyłką natury. Homo sapiens dźwigać za dużo nie może, musi nosić buty, nie jest porośnięty sierścią i musi jeść kilka raz dziennie. Nie byle co, jak trawa, korzonki i inne samorosnące pokarmy - on musi jeść przetworzone! Na dokładkę w ciemności widzi tyle, co nic, nie umie ryby złapać łapą (jak niedźwiedź), kiepsko śpi w norze, a jak się nadzieje na patyk, to robi mu się krzywda. Krzywda nie goi się sama i jeszcze grozi gangreną, tężcem oraz innymi wątpliwymi atrakcjami. A to wcale nie koniec wad człowieka. Musi się myć - zwłaszcza zęby, poci się jak diabli (widzieliście, żeby taki królik się pocił?! A przecież nosi futro nawet latem!) i wpuszczony do głębokiego lasu gubi się w nim na amen. Włożony w ciuchach do rzeki umiera wcześniej czy później: albo się utopi, albo złapie zapalenie płuc, a o bagnie nawet nie ma co gadać. I tak dalej, i tak dalej Aż się chce zapytać za Gałczyńskim: po cholerę toto żyje?! Nie wyjechałam. Zostałam w mieście. Dałam się zwieść wspomnieniom. Kretynka! Bo wystarczyło odrobinkę pomyśleć I o tym właśnie jest książka Andrzeja. Gośka Jurczyszyn |