![]() NR 12-13 29 czerwca 1999
|
W NUMERZE: |
|
Aktualności Wędkarska proza |
Weekendy..... Świeci słońce, ptaszęta śpiewają, termometr wskazuje dwadzieścia kilka stopni. Serce wędkarza rwie się nad wodę. Nadchodzi sobota, robaczki czekają w lodówce... I nagle, gdy w piątkowy wieczór zabieramy się do wiązania zapasowych przyponów, nasza lepsza połowa stwierdza: "Wiesz, zapowiada się piękny weekend, może pojedziemy gdzieś RAZEM na zieloną trawkę? Dzieci potrzebują świeżego powietrza." Tego typu pytanie, jak wiadomo, należy do grupy retorycznych. Sobotę i niedzielę mamy już zaplanowaną.... niestety. Teraz jakoś trzeba z tego wybrnąć. Przezorni zadbali o to już przed wygłoszeniem sakramentalnego "tak". Odpowiedni dobór narzeczonej pozwoli zaoszczędzić wielu stresów w późniejszych latach. Niestety, szczęście to, czyli żona wędkarka spotyka tylko nielicznych... Uśmiechających się z wyższością młodych kolegów, którzy jeszcze nie czują na palcu serdecznym słodkiego ciężaru, a których wybranki wykazują niezwykłe dla płci pięknej zainteresowanie naszym wspaniałym hobby - uprzedzam: nowy wpis rubryce dowodu osobistego "stan cywilny" wywołuje niezwykłą zmianę. Z zupełnie niezrozumiałych powodów tracą zainteresowanie wędkarstwem, a związek przyczynowo-skutkowy, choć zadziwiający, nie został jeszcze przez nikogo zbadany. Cóż zatem czynić w takiej sytuacji? Rozwód z powodu niezgodności charakterów? Pomysł może dobry, ale czy rzeczywiście wędkarstwo jest tego warte? Moim zdaniem nie. Należy zatem podjąć inne próby zapewnienia sobie udanego weekendu. Tyle, że należy je podjąć odpowiednio wcześnie, przynajmniej na 3 lata i 9 miesięcy przed spodziewanym udanym weekendem. Najlepiej, by efektem prób był syn (większa szansa trafienia we właściwą kombinację genów odpowiedzialną za wędkarstwo), lecz przykłady naszych wspaniałych koleżanek z Forum są świadectwem, że nie szata (oraz parę innych szczegółów) decyduje o tym, kto zostanie wędkarzem. Po owych 3 latach i dziewięciu miesiącach (dopuszczalny błąd wynosi około jednego roku) należy wybrać się na urlop nad odpowiednio rybne jezioro. Niezwykle ważne jest, by jezioro obfitowało w drobnicę - populacja ryb dużych jest dla nas w tym momencie nieistotna, odbierzemy sobie to za lat kilka - oraz w pomosty. Bez łódek. Łódka jest niewskazana, jako że może wywoływać reakcje alergiczne objawiające się okrzykami żony "Ależ on(a) się utopi!". Sprzęt nie jest istotny . Ja używałem w tym celu krzywego, suchego patyka z uwiązaną żyłka. Ważne, by branie było co chwil kilka ( warunek sine qua non przez następnych co najmniej 10 lat) oraz umiejętne "wspomaganie" zacięć wykonywanych przez brzdąca. Inaczej się zrazi. Dwa, trzy lata poświęceń powinny zaprocentować pytaniami "Tata, kiedy pojedziemy na ryby?" I o to właśnie nam chodziło. Teraz my mówimy: "Słuchaj, dziecko MUSI się przewietrzyć. W sobotę jedziemy na ryby. Jedziesz z nami?" Odpowiedź początkowo nie wydaje się istotna, nie mniej jednak po pewnym czasie żona może odkryć niezwykłą atrakcyjność spacerów po Kampinosie lub innym pięknym lesie, położonym daleko od wody. Nie pozostaje nic innego, jak iść na kompromis i podzielić weekendy na spacerowe i wędkarskie. Kompromis musi być wsparty starannymi studiami nad prognozami pogody, bo może się okazać, że w NASZ weekend zawsze pada. Innym, bardzo skutecznym rozwiązaniem jest nawiązanie bliskich kontaktów z kolegą znajdującym się w identycznej sytuacji. Jeżeli panie znajdą wspólne tematy do rozmowy, to sukces pełen. Szczytem szczęścia jest oczywiście sytuacja, w której nasze lepsze połowy zagłębią się w dyskusje nad sensem życia, a dzieci zapomną o wędkowaniu i zaczną grać w nogę. Wtedy my możemy oddać się PRAWDZIWEMU WĘDKARSTWU czego sobie i Wam życzę. Tomek Bauer |