|
WĘDKARSKI TURNUS
Turystyka wędkarska rozwija się coraz bardziej dynamicznie.
Na całym świecie. Jakim jest interesem, jak wiele można na
niej zarobić, zrozumieli nawet w niektórych regionach dawnego
Związku Radzieckiego. I choć strach tam jechać ze względu
na bandytyzm i GAI, policję drogową, która niekiedy przypomina
rekieterów, pobierając drakońskie haracze za prawo przejazdu,
osobliwie cudzoziemskich aut - to łatwiej anglosaskiemu wędkarzowi
trafić nad Jenisej niż nad Śniardwy.
Może on tam znaleźć urządzone z wysokim standardem wędkarskie
dacze, porządną łódź z doskonałym silnikiem i przewodnika
Ewenka, który o jesiotrach i innych bieługach wie absolutnie
wszystko. Ba, nie musi nawet zabierać ze sobą metra żyłki
- jak informują przewodniki, na miejscu znajdzie kije braci
Hardy, multiplikatory Shimano i plecionkę faszerowaną Spectrą
2000, która wytrzyma hol dwustufuntowego jesiotra... Zapewnione
są dodatkowe atrakcje - pieczenie połcia niedźwiedziego mięsa,
przelot nad Syberią zdemobilizowanym MI-2 i morze rosyjskiej
wódki do wypicia...
Że każdy nawiedzony hobbysta
jest kopalnią złota
już dawno zrozumieli Słowacy, którzy za wcale nieduże pieniądze
oferują miejsca w postkomunistycznych ośrodkach wypoczynkowych
i przygodę z pstrągami, jakiej w Polsce nie przeżyje się za
żadne pieniądze.
Ba, nawet w paskudnie
ostatnio notowanej Rumunii znaleźli się biznesmeni z branży
turystycznej, którzy oferują wędkarskie raje w dorzeczu Dunaju.
Można wyżyć się karpiowo czy spinningowo, mieszkając w dawnych
"pałacach" klanu Ceausescu, czy wybrać wariant survivalowy
i zamieszkać w chacie na palach u autentycznego rybaka z Delty.
Podobnie rzecz ma się z Węgrami - tu w grę wchodzi zarówno
Dunaj, jak i Balaton, którzy nasi bratankowie gotowi są zagospodarować
na wszystkie możliwe sposoby. W tym ostatnim przypadku, wystarczy
przejrzeć foldery madziarskich biur podróży, by pojąć, w jaki
sposób trzeba robić interesy...
W ofercie znaleźć można
łowienie na wędkę, siecią-rzutką, a także kuszą z nurkowaniem
podwodnym. Nawet ktoś, kto nigdy by nie przypuszczał, że zajmie
się łowieniem ryb, może oddać się z dnia na dzień tej pasji
dla wtajemniczonych, ponieważ Węgrzy gotowi są w czasie dwutygodniowego
turnusu nauczyć od podstaw wszystkiego - rzucania siatką,
przynętą spinningową, zestawem helikopterowym i na dodatek
dać lekcje nurkowania i obsługi podwodnej kuszy. Warunki socjalne
według upodobań - jak to zwykli szacować nasi bratankowie:
od whisky Balantine, przez Tokaje, aż po ordynarny, młodziutki
sikacz.
O możliwościach wypoczynku
w Skandynawii, krajach alpejskich, Francji, Hiszpanii nawet
nie ma co wspominać. Żeby poznać możliwości turystyki wędkarskiej
nie jest nawet potrzebny komputer z dostępem do ogólnoświatowej
sieci - wystarczy kablówka czy telewizja satelitarna, by obejrzeć
na jakimś RTL długi reportaż z sumowych zmagań nad Ebro, trollingu
w norweskich fiordach czy szwajcarskie spotkanie z pstrągami...
Wypoczywać wędkarsko daje się więc wszędzie,
ale nie w Polsce.
Nie istnieje żadne biuro
podróży zainteresowane poważnie organizowaniem wypoczynku
dla wędkarzy. I w tej dziedzinie cierpimy na syndrom komuny
i operatorzy turystyczni jak ognia unikają wszelkich masówek
kierowanych do konkretnych grup. Nie wypaliły przecież za
poprzedniego sytemu te wszystkie turystyki młodzieżowe, rowerowe,
chłopskie, lewo i prawoskrętne. Powiedzmy sobie zresztą szczerze
- być może turystyka wędkarska najzwyczajniej w świecie jeszcze
się nie opłaca...
Statystyczny Polak chce
odpoczywać w Polsce i za granicą, zwiedzać, trochę pohandlować,
wpaść do Ermitażu i Luwru, przejechać się na wielbłądzie...
Zresztą jest w naszym kraju co najmniej kilkunastu operatorów,
którzy są w stanie wysłać Polaka na ryby. Łowimy więc - i
to regularnie - na Alasce, na Florydzie, w Tajlandii, Mongolii.
Nie wspominając już o takich trywialnościach, jak fińskie
łowiska łososiowe, szwedzkie szkiery, Wyspy Alandzkie, Lofoty,
norweskie fiordy, czy o tak pospolitej sprawie, jak trollowanie
irlandzkich szczupaków...
Operatywność operatorów
wymusza zapotrzebowanie. Jeżeli do - rzucam pierwsze z brzegu
hasło - krakowskiego Haxel Adventures zgłosi się grupa wędkarzy
marząca o łowieniu brzan indyjskich w Gangesie, na dodatek
z motolotni i przy pomocy koktajli Mołotowa, to po wyłożeniu
gotówki ich marzenia zostaną spełnione z niesłychaną precyzją.
Ale jeżeli ta sama grupa spróbuje któremukolwiek z biur podróży
rzucić tak wyszukane hasło, jak wędkarskie wczasy nad dobrą
wodą w Polsce, to nasi spece od turystyki zrobią oczy lemura,
poskrobią się po głowie i poradzą samodzielne poszukiwania.
I trudno im się dziwić,
skoro nawet gospodarze wód nie czują jeszcze, jakim interesem
może być organizacja wędkarskiego wypoczynku.
Jest miejsce i jest czas
na organizację turystyki wędkarskie w pełnym znaczeniu tego
terminu. Po pierwsze, generalnie, jesteśmy dużo zamożniejsi,
po drugie, lubimy się już snobować na otwarcia sezonu, po
trzecie wreszcie, bardzo często rezygnujemy z wyjazdu na ryby
z tego powodu, że nie chce się nam jechać w ciemno.
Gdyby znalazł się ktokolwiek,
kto zaproponowałby wędkarzom pełny program (być może rodzinny?)
trociowy, ot, taki turnusik sylwestrowy w Ustce, z normalnym
balem, szaleństwem noworocznej nocy, a potem - po podleczeniu
kaca i wycałowaniu własnej żony - mikrobus, którym rozwiózłby
panów wędkarzy na ulubione odcinki Słupii, to czy zarobiłby
godziwie? Śmiem twierdzić, że owszem.
I piszę to z całą odpowiedzialnością,
pamiętam bowiem, jak parę lat temu sylwestra jechałem z kolegą
przez całą Polskę jego autkiem, w którym wysiadło ogrzewanie,
jak bardzo cierpiałem za własne pieniądze... Ale pamiętam
też moje szczęście, kiedy w Słupsku zobaczyłem rzekę wyłaniającą
się z oparów mgły i te setki ludzi stojących na nawisach lodowych
ze spinningami w zgrabiałych łapach. Pamiętam też inne fajne
chwile - przecież spotkałem tam wszystkich dobrych znajomych,
którzy, jak co roku, nie spełnili swych podstawowych obowiązków
rodzinno-towarzyskich i zbiegli z przyjęć, z domów, od żon
i dzieci...
Tam, w Słupsku, natknąłem
się tylko na jednego faceta, który wykrzesał z siebie tyle
energii, by nad rzekę przyjechać z żoną, upić się z nią w
ostatni wieczór starego roku i pozostawiwszy ją w hotelu,
znaleźć się o świcie w trociowym ordynku pod bydlińską kładką...
Tak sobie siedzę i myślę, tak sobie piszę i marzę. I tak się
zastanawiam, co zrobić, by pogodzić kilka ważnych dla mnie
rzeczy... Ot, śni mi się rodzinny turnusik świąteczno-sylwestrowy,
na przykład na Mazurach. Spędzilibyśmy jakąś sympatyczną,
wczasową Wigilię, zjedlibyśmy uroczyste śniadanie w pierwszy
dzień Bożego Narodzenia i poszlibyśmy potem na jezioro szukać
okoni albo ostatnich szczupaków. A w Nowy Rok, na przykład,
wyruszylibyśmy na pierwszą sieję...
Może tak i zrobimy - ale
nie załatwi nam tego żaden tour operator.
(jaj)
|
|
|