|
Ania&Co na pudle! Polska drużyna żeńska - o czym pewnie już wszyscy wiedzą,
ale panie trzeba fetować, gdzie się tylko da - zdobyły srebrny
medal na Mistrzostwach Świata kobiet w Rumunii. Wśród srebrnych
jest nasza ulubiona koleżanka, Ania Gostyńska z Opola, przez
co tym bardziej trzeba drużynę dopieszczać:) Ani towarzyszyły
w zwycięstwie: Agnieszka Balcerek, Ewa Bystydzieńska, Zosia
Bystydzieńska, Ela Kozak i Ewelina Wernicka.
Za następne zawody zaczynamy trzymać kciuki już teraz:)
Darek Studziński też oddawał się
współzawodnictwu W dniu 22.08 odbyły się spinningowe mistrzostwa okręgu
elbląskiego. Zawody rozegrano na rzece Wiśle w rejonie Kiezmarka.
Startowało 19 trzyosobowych drużyn + 2 zawodnicy z kadry Polski.
Rozegrano dwie tury (po 4h) z przerwą na posiłek i zmianę
stanowisk.
Rezultaty okazały się mierne, choć poziom zawodów był niezły,
a walka o zwycięstwo bardzo wyrównana. Pierwszych trzech zawodników
miało po 3 punkty sektorowe i o kolejności na "pudle" decydowała
waga ryb. Tutaj niestety było już gorzej, wyniki zwycięzców
oscylowały koło 2 kg ryb. Zdecydowanie przeważał bardzo drobny
okoń, złowiono kilka wymiarowych szczupaków, klenia i jazia.
Z ciekawostek trzeba podkreślić bardzo dużą ilość drobnego
szczupaka, ktoremu wiosenna, wysoka woda bardzo sprzyjała.
Zanotowano rekord w postaci zapiętego prawidłowo "zębacza"
o długości 7 cm (sic!). Zgodnie z przewidywaniami wyżej podpisanego
jeden boleń załatwiał sprawę zwycięstwa w turze, niestety
rapy żerowały bardzo niemrawo i na krótkich główkach trudno
je było namierzyć. Tym niemniej półkilowy jaź + parę okoni
pozwoliło mi wygrać pierwszą turę w sektorze, w drugiej byłem
piąty co w sumie dało mi VI miejsce indywidualnie.
Internetowy survival: W sieci pojawiła się nowa strona mogąca się - niestety
- przydać także wędkarzom. Andrzej Trembaczowski pisał o pierwszej
pomocy w TW. Od dzisaj można tę wiedzę pogłębić na stronie
http://pipeta.chemia.pk.edu.pl/~muchin/
Bursztyniarze na start W Jantarze - gmina Stegna - rozegrano I Mistrzostwa
Świata w Poławianiu Bursztynu. W rywalizacji udział wzięło
ponad 100 osób - o wiele więcej niż przewidywali organizatorzy:
przyjechali zawodnicy z Litwy, Białorusi, Rumunii, Nikaragui,
Nigerii, Szwecji, Niemiec, Holandii, Danii, Belgii i Ukrainy.
Uczestnicy musieli więc startować w kilku rundach. Po każdej
z nich komisja sędziowska, ważąca zebrany urobek, wrzucała
bursztyny z powrotem do morza, aby zawodnicy startujący w
kolejnych rundach, mieli równe szanse.
Każdy zawodnik oprócz numeru startowego dostawał plastikowy
woreczek na uzbierane sztuki i koszorek - rodzaj podbieraka,
stosowanego przez bursztyniarzy przed wiekami. Zawodnicy przeczesywali
nim dno, zawartość wysypywali na piasek i wśród kawałków drewna
i piasku wygrzebywali bursztyny. Największy wyciągnięty z
wody bursztyn ważył 22 dkg.
Zwycięzca - Ireneusz Świerczyński z Sopotu - zebrał ponad
pół kilograma bursztynu. zajęło mu to niespełna 15 minut.
W nagrodę otrzymał statuetkę przedstawiającą morską falę okalającą
bursztyn.
Bałtyk prawie zdobyty Płynący samotnie kajakiem dookoła Bałtyku, Aleksander
Doba z Polic koło Szczecina, znalazł się ponownie na polskich
wodach. Od 21 czerwca, kiedy to kajakarz opuścił Police, przewiosłował
już około 3.600 kilometrów. Był w Danii, Szwecji, Finlandii,
Estonii, na Łotwie, Litwie i ostatnio w Rosji. W Policach
Doba spodziewany jest w połowie września.
Inwestor mądrzejszy od miasta W Poznaniu nad Wartą niewiele się dzieje - narzeka
Głos Wielkopolski. - Wiele miast położonych nad rzeką potrafi
właściwie wykorzystać jej walory turystyczne. Powstają promenady,
kawiarnie i restauracje, często umieszczone na statkach. Nad
Sekwaną w Paryżu toczy się życie towarzyskie. Podobnie jest
w polskim Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.
Nad Wartą spotkać można najczęściej wędkarzy i kajakarzy.
W okolicy nie ma żadnego lokalu gastronomicznego. Statki spacerowe
kursują do Lubonia i Puszczykowa, ale tylko w godzinach przedpołudniowych.
O wieczornej kawie na pokładzie statku możemy tylko pomarzyć.
Na takie dictum u większości wędkarzy włosy jeżą się na głowie.
Nie trzeba się jednak denerwować - nic nie wskazuje na to,
by marzenia redaktorów ktokolwiek zdołał wprowadzić w czyn.
Regionalna Dyrekcja Gospodarki Wodnej, zarządzająca obszarem
między rzeką a wałami zapewnia, że na jej terenie nie powstanie
żadna trwała budowla - jest to bowiem obszar zalewowy i tego
typu inwestycje byłyby niezgodne z prawem.
RDGW nie dysponuje, niestety, całym zalewiskiem - miejsce
za wałami, obejmujące prawie 70 procent terenu, należy do
miasta. A to stara się jak może, by przyciągnąć inwetorów.
Na szczęście, jak dotąd, żaden inwestor nie jest zainteresowany
rozwojem tej części Poznania. Można więc spokojnie połowić
jeszcze przez parę lat...
Wszystko już było czyli wynalazki
są naturalne Gumka w spodniach, imadło czy młotek nie są tylko wynalazkami
ludzi - odkryli dziennikarze tej samej gazety. Wiele zwierząt
stosuje je z powodzeniem od dawna, mając tę przewagę nad homo
sapiens, iż nie muszą potrzebnych przedmiotów produkować.
One się po prostu z tym rodzą...
Amerykański japok, workowiec spędzający większość życia w
wodzie, za pomocą gumki łączy instynkty łowieckie i rodzicielskie
obowiązki. Podczas podwodnych polowań uszczelnia torbę z młodymi
zaciskając mięśnie okrężne, znajdujące się na obwodzie torby.
Dokładnie to samo robimy my, jeśli nie chcemy zgubić w najmniej
odpowiednim momencie takich na przykład majtek czy spodni
od dresu...
Imadło wyhodował sobie afrykański wąż jajożer. Mając je zamontowane
w gardzieli, bez trudu zgniata ptasie jaja: najpierw zwiększa
szczelinę, rozciągając trzykrotnie paszczę, a następnie...
dokręca. Gady, nie lubiąc widocznie wody, a właściwie tego,
iż jest ona mokra, stosują specjalne, nieprzemakalne, rozciągliwe
uniformy. Działają one na tej zasadzie co gumowe rękawiczki
ochronne.
O tym, że kret posiada zamiast pazurków grabki do kopania
nawet nie trzeba wspominać. Każdy z nas widział zapewne kreta
w akcji. Szufelkę natomiast upodobał sobie mieszkaniec dalekiej
Australii, dziobak. Rozgrzebuje on nią koryto rzeki i w ten
prosty sposób - trudząc się o wiele mniej niż drapieżniki
- zdobywa pokarm.
Niektóre stworzonka zdecydowały się na sprzęty bardziej skomplikowane.
Świdrak okrętowiec tym rożni się od innych małży, iż skorupy
nie używa jako ochronnego pancerza, lecz jako wiertła. Takiego
samego, jakie my montujemy do wiertarek. Orginalna skorupa
służy mu do borowania drewna. Ryby głębinowe przyświecają
sobie wzajemnie latarkami, węgorze żyjące w Amazonce pływają
pod napięciem 550 wolt, a polujące w grupach spirule, głowonogi
wielkości palca, mają w sobie "zamontowane" odblaskowe .wiatełko
- jakby wprost ze stareńkiego Wigry 2.
To jeszcze nie wszystkie wynalazki, które znaleźć można w
wodnym i podwodnym świecie. Ryba - piła wykorzystuje swój
imponujący sprzęt do grzebania w mule za smakołykami, rekin
i wieloryb z powodzeniem stosują w zdobywaniu pokarmu sitko.
Rekin młot dodatkowo ma jeszcze młotek, tyle, że nie wiadomo
właściwie - po co? Być może jako ozdoba, choć nam wydaje się
to wątpliwe... Honor rybich mechaników ratuje na szczęście
cyrulik, biegle posługujący się skrobakiem. W ten sposób rybka
pozyskuje algi na kolację i nie tylko. Podobnie - używając
papieru ściernego - działają także koralowce. Inna rybka,
by z kolei nie stać się kolacją, wykorzystuje... mydło. Pieni
się, skutecznie odstraszając potencjalnych ofiarożerców. Nic
dziwnego, że znana jest ludzkości jako rybka mydlana właśnie.
Komu potrzebny jest granat? W Miłomłynie na Kanale Ostródzko - Elbląskim wędkarz
wyłowił - zamiast ryby - granat z drewnianą rączką, pochodzący
z czasów II wojny światowej. Nie byłoby w tym nic dziwnego
- takie rzeczy (i nie tylko takie) dość często trafiają się
wędkarzm jako łup, gdyby nie beztroska miejscowej policji,
która granat zlekceważyła całkowicie.
Granat "wziął" około 13.30. Niezwłocznie potem zawiadomiono
policję. Gdy około 16.00 sprawą zainteresowali się dziennikarze
SuperExpressu, granat wciąż był "na wolności". - Zrobiliśmy
to, co do nas należało, powiadomiliśmy saperów - powiedział
interweniującym reporterom podinspektor Michał Maj, oficer
dyżurny KWP w Olsztynie. - Pocisk jest zabezpieczony. Wrzuciliśmy
go w chaszcze. Dzieci nie mają do niego dostępu.
Jeszcze ciekawiej zareagowali pracownicy posterunku w Miłomłynie:
funkcjonariusz, który otworzyłdrzwi w komisariacie, powiedział
dziennikarzom, że dzisiaj on nie pracuje.
Zdaniem gazety, chaszcze jakoś nie chciały zapezpieczyć wybuchowego
znaleziska przed dziećmi. Kręciły się dookoła, próbując choć
przez chwilę pobawić się niewybuchem. W chwili zamykania wydania
granat nadal chroniony był tylko przez krzaki. Chyba nie warto
łowić granatów...
Ryby zamiast bazaru Przy jeziorku Czerniakowskim w Warszawie władze dzielnicy
chcą wybudować minicentrum handlowe. Mieszkańcy osiedla protestują
- ich zdaniem planowana inwestycja to nic innego jak bazar.
Zupełnie w tym miejscu niepotrzebny.
Mieszkańcy uważają, że Jeziorko Czerniakowskie i teren wokół
niego powinny być ośrodkiem rekreacyjnym: to unikalny rezerwat
przyrody. Jeziorko, niegdyś czyste, jest teraz brudne (choć
nadal rybne) i - według mieszkańców - na jego oczyszczenie
oraz stworzenie tu infrastruktury rekreacyjnej powinno się
wydać pieniądze przeznaczone na budowę drewnianych pawilonów.
Odzyskane nad stawem Wydr przybywa nie tylko nad naszymi wodami. W warszawskim
ZOO urodziły się niedawno młode wydrze bliźniaczki, a może
nawet trojaczki. Dokładną liczbę - i płeć - zwierząt będzie
można ustalić dopiero za trzy, cztery tygodnie. Na razie rodzice
zazdrośnie strzegą potomstwa.
W Polsce wydry są zaliczane do gatunków ginących: zabijano
je ze względu na drogie futro. To, czego człowiek nie zdołał
zniszczyć bronią, załatwiła chemia. Niedobitkom tych sympatycznych
stworzeń w wielu polskich wodach zrobiło się za brudno. Odeszły.
Przez wiele lat ZOO nie mogło się pochwalić wydrami. Trafiły
do ogrodu dzięki hodowcom ryb - buszowały nad ich czystymi
stawami siejąc niemałe spustoszenie.
Uciekłeś? Nie wędkuj! Funkcjonariusze Komisariatu Rzecznego w Warszawie złowili
ostatnio nietypowych (jak dla siebie) przestępców - dwie osoby,
poszukiwane za tzw. niepowrtoty z przepustek. Panowie, niepomni,
iż powinni znajdować się zupełnie gdzieś indziej, spokojnie
udali się na ryby...
Patrol zwrócił uwagę na trzech mężczyzn, stojącyh nad brzegiem
rzeki. Jeden z nich wędkował, dwóch tylko kibicowało. Policjanci
postanowili sprawdzić, czy posiada on niezbędne do wądkowania
dokumenty. Miał. Funkcjonariusze "na wszelki wypadek" skontrolowali
jeszcze papiery towarzyszących wędkarzowi mężczyzn - i zdziwili
się bardzo. Okazało się, że stoją przed nimi dwaj osobnicy
poszukiwani przez policję już od pewnego czasu.
Wychodzi na to, że namiętność do ryb bywa czasami zgubna...
Skorupak na gapę Krab-gigant siał panikę w jedną z ubiegłotygodniowych
nocy w pociągu relacji Frankfurt-Warszawa. Trzydziestocentymetrowy
skorupiak spacerujował po korytarzu wagonu około północy,
traktując wielkimi szczypcami przerażonych widokiem niecodziennego
pasażera podróżnych. Na pomoc turystom pospieszył pracownik
wagonu restauracyjnego, lecz wkrótce skapitulował przed naturalną
"bronią" kraba.
Na wysokości zadania stanął wreszcie jeden z pasażerów, który
schwytał kraba do pojemnika z wodą.
Zwierzę przekazano do akwarium w Erfurcie.
Dyrektor akwarium poinformował, że ten gatunek krabów żyje
w Chinach. Skąd wziął się w pociągu - nie wiadomo.
Ryby siną barwą otrute W Jeziorze Skrzyneckim koło Kórnika pojawiły się tydzień
temu śnięte ryby. Nie po raz pierwszy. I po raz kolejny winna
temu jest ludzka głupota.
Jeziora Wielkopolski to przeważnie płytkie zbiorniki, osłonięte
lasami lub wysokimi brzegami. Wystarczy kilka - kilkanaście
upalnych dni, by w wodzie zakwitły glony i sinice, a rybom
zaczęło przez to brakować tlenu. Jednak sama wysoka temperatura
to za mało, by wywołać zakwit. Potrzebny jest jeszcze człowiek,
a konkretniej jego nawozy na polach, nieszczelne szamba i
wylewane bezpośrednio do wody nieczystości. "Dzięki" temu
w wodzie pojawiajają się fosfor, azot i potas - doskonała
pożywka dla sinic.
Strzelanina nad Biebrzą Jeden z kłusowników przyłapanych nad Biebrzą ostrzelał
z dubeltówki strażników ochrony przyrody - poinformowała Gazeta
Wyborcza. W łódce policjanci doliczyli się 61 dziur. Na szczęście
strażnikom nic się nie stało - burty dosięgła tylko jedna
trzecia ładunku. Reszta wylądowała w rzece.
Trzech strażników - wolontariuszy z południa Polski, którzy
pełnią ochotniczą służbę w Biebrzańskim Parku Narodowym wypłynęło
kajakiem na patrol w dół Biebrzy. W Białym Grądzie natrafili
na dwóch mężczyzn, których podejrzewali o kłusowanie. Jeden
z nich na widok strażników uciekł w krzaki i pospiesznie schował
sieć. Po chwili starorzeczem nadpłynęło łódką jeszcze dwóch
innych: ich łźdź nie była zarejestrowana, a na jej dnie leżała
sieć z kilkoma kilogramami ryb.
Kiedy jeden ze strażników odszedł o kilkaset metrów, a dwaj
pozostali, płynąc swoim canoe, holowali zarekwirowaną łódkę,
nad rzekę przyjechał traktor. Wysiadło z niego czterech mężczyzn.
Jeden trzymał w ręku dubeltówkę. Domagali się zwrotu łódki,
ryb i kartki, na której strażnicy spisali dane kłusowników.
Nie doczekali się zwrotu - więc zaczęli strzelać. Strażnicy
skapitulowali i oddali zarekwirowany sprzęt. Nie mieli innego
wyjścia.
Wydarzenie zgłosili dyrekcji parku. Po południu dowiedziała
się o nim policja w Radziłowie. Udało się ustalić personalia
całej czwórki. Wszystkich zatrzymano, a broń zabezpieczono.
Dwie osoby zostały doprowadzone do prokuratury. Zastosowano
wobec nich dozór policyjny. Zabezpieczono również starą dubeltówkę.
Jej posiadacz nie miał zezwolenia na broń.
Zdaniem części strażników, do incydentu nie doszłoby, gdyby
oni też byli uzbrojeni - pistolet w kaburze "rozładowałby"
nastrój. Nie zgadzają się z tym inni, twierdząc, że to zaostrzyłoby
tylko sytuację. Wszyscy kłusujący zaczęliby wtedy nosić ze
sobą obrzyny i łatwiej byłoby o tragedię. W okolicy każdy
ma jakąś broń, jeszcze z czasów wojny, a do strażników nastawieni
są niechętnie. W pewne okolice w parku nawet zawodowi strażnicy
zapuszczają się tylko w pełnej obsadzie. Być może sprawę rozwiąże
propozycja dyrektora BPN: mieszane patrole, składające się
z ochotników i uzbrojonych zawodowców.
Problemy mają także funkcjonariusze Państwowej Straży Rybackiej.
nagminnie spotykają się z agresją kłusowników. Kilka tygodni
temu interweniującemu nad Narwią strażnikowi kłusownik przyłożył
lufę do skroni.
Z komputerem na ryby Suwalska Izba Rolnicza-Turystyczna tworzy w miejscowościach
pogranicza polsko-litewskiego sieć dwudziestu punktów automatycznej
informacji turystycznej. Będą działały przez całą dobę - jak
budki telefoniczne lub bankomaty. Pieniądze na przedsięwzięcie
pochodzą z Phare-Credo. Fundusz przekazał na jego realizację
300 tys. euro.
Automatyczne, bezpłatne punkty z informacją turystyczną staną
po obu stronach granicy. Po stronie polskiej m.in. w Suwałkach,
Augustowie, Sejnach, Puńsku i Szypliszkach oraz na przejściach
granicznych w Ogrodnikach i Budzisku. Będą połączone ze stacjonarnymi
punktami informacji turystycznej, obsługiwanymi przez ludzi,
które izba tworzy we wszystkich tych miejscowościach.
W bazie danych znaleźć będzie można o każdej porze informacje
o miejscach noclegowych, punktach gastronomicznych, aptekach,
atrakcjach turystycznych itp. Baza będzie dostępna w czterech
językach: polskim, angielskim, niemieckim i litewskim. Dane
mają być stale aktualizowane przez zainteresowane instytucje,
które za pośrednictwem Internetu uzyskają dostęp do bazy,
z możliwością poprawiania informacji. Pierwsze punkty zostaną
zainstalowane jeszcze w tym roku, przygotowywana jest specyfikacja
przetargu sprzętu komputerowego. Realizacja projektu ma zakończyć
się na wiosnę 2000 roku.
Sztuczny trup, prawdziwy efekt Wrocławski wędkarz znalazł w Odrze zwłoki. Prawie ludzkie.
Po oględzinach policja i straż miejska stwierdziły bowiem,
że trup jest gumowym manekinem.
Wędkarz wszedł z samego rana do wody, żeby łowić karasie.
"Trup" pływał przy brzegu rzeki między mostem Szczytnickim
a Warszawskim. Mężczyzna pobiegł zawiadomić straż miejską.
Na miejscu znaleziska od razu zgromadził się tłum gapiów.
Jedna z kobiet na widok zwłok zasłabła. Chwilę potem przyjechała
policja.
Policjanci stwierdzili, że to nie są ludzkie zwłoki, tylko
wykonany z gumy fantom - prawdopodobnie rekwizyt fimowy, bardzo
realistyczny. Nie wiadomo, w jaki sposób trafił do Odry i
do kogo należy.
Kłopotliwe znalezisko przewieziono na komendę i - jako, że
nie bardzo było wiadomo, co z nim zrobić - wyrzucono na policyjny
śmietnik. Nie był to, jak się okazało, najlepszy pomysł. Nad
ranem "trupa" znalazły sprzątaczki i przeraźliwym krzykiem
postawiły na nogi cały gmach.
Teraz trup leży w szafie i czeka na zniszczenie.
Brodnickie dla mas? Pojezierze Brodnickie dołączy wkrótce do regionów,
o których wędkarze będą mogli spokojnie zapomnieć - alarmuje
Gazeta Pomorska. Już teraz niektórzy twierdzą, że za dziesięć
lat trudno tu będzie znaleźć kawałek pustego lasu czy wody.
Miejsce upodobali sobie bowiem działkowicze-daczowcy, głównie
z Warszawy i Śląska oraz gwiazdy różnej maści.
Większość wójtów jest zadowolona z tego, że na ich terenie
daczę postawił sobie znany aktor czy piosenkarz. Za nim ściągnie
pięciu snobów, którzy za punkt honoru wezmą sobie posiadanie
działki obok. Zbiczno pochwalić może się chociażby piosenkarzem
Ryszardem Rynkowskim czy dokumentalistą Krystianem Przysieckim
(Zawsze po 21.00). Do kupienia działki w tej gminie przymierza
się ponoć Natalia Kukulska. W podbrodnickiej Szczuce prawie
każde lato spędza artysta malarz Łukasz Żuławski, brat reżysera
Andrzeja Żuławskiego...
I właśnie znanych działkowiczów, a nie okoliczne gminy, zaniepokoił
fakt, iż powolutku dookoła jezior wyrastają miasta. Przysiecki
wspólnie z Waldemarem Batą, znanym toruńskim lekarzem endokrynologiem
(domek obok) i zaprzyjaźnionym architektem (domek obok) założyli
Towarzystwo Miłośników Ziemi Brodnickiej. Zamierzają - jak
przyznali w rozmowie z dziennikarzem Gazety Pomorskiej - przeciwstawiać
się ludziom z pieniędzmi, których ambicją jest wpuszczenie
dwóch kondygnacji w głąb i trzech do góry, protestować przeciwko
przekupstwu urzędników, którzy na to pozwalają, choć stosowne
przepisy są aktualnie bardzo surowe. Na razie cały czas piszą
donosy -na przykład na to, że coś dziwnego płynie jeziorkiem,
choćby ścieki z fermy. Kilka nieładnych spraw już zastopowali.
Rozmówcy Gazety Pomorskiej obawiają się bezmyślnego "rzucania
się" gmin na biznes turystyczny. Zadeptane Zbiczno, miasto
nad jeziorem, bohomazy turystyczne, wszystko na sprzedaż,
sprzedaż działek kosztem lasów - mówili dziennikarzm ich rozmówcy,
komentując posunięcia niektórych gmin.
Żegnajcie, żabojady W Żywkowie, jedynej w Polsce Bocianiej Wiosce odbyło
się oficjalne, uroczyste pożegnanie tych ptaków - podało Radio
Olsztyn. Wieś zamieszkuje 36 osób, ale jest w niej ok. 50
bocianich gniazd.
Zmierzch rzecznej floty? Barkowe przewozy na trasie odrzańskiej praktycznie
ustały - martwi się Głos Szczeciński. Podobnie jest na Łabie
w Niemczech i na wielu innych śródlądowych drogach wodnych
Europy.
Na początku upalnego lata liczono jeszcze na to, że uda się
przerzucić ze Szczecina do portów śląskich znaczącą partię
importowanej rudy, ale się nie udało. Barki trzeba było rozładować
na trasie. Teraz, według informacji przekazywanych przez spółkę
"Odratrans", Odra na swym środkowym biegu ma zaledwie 105
cm głębokości, czyli mniej, niż wynosi zanurzenie trasowego
pchacza. W tej sytuacji ruch barek towarowych odbywa się tylko
w rejonie Szczecina i Bielinka, na Zalewie Szczecińskim i
na krótkich trasach zagranicznych łączących dolny odcinek
Odry z pobliskim Berlinem.
Wampiry wybierają na nos Komary atakują tylko tych ludzi, których zapach jest
dla nich atrakcyjny i mają tak silnie rozwinięty zmysł węchu,
że wykrywają odpowiednią ofiarę nawet z odległości 64,3 kilometra
- poinformowała Agencja Reuters, powołując się na zdanie entomologa
z Uniwersytetu stanu Floryda w Miami, Jerry'ego Butlera.
W wyniku prowadzonych eksperymentów stwierdził on, iż indywidualny
zapach wykrywany przez komary i traktowany przez nie jako
smakowity lub niemiły wydalamy w czasie oddychania. Pot również
stanowi czynnik przyciągający komary, jeśli tylko wykryją
one w jego kroplach interesujące dla siebie bakterie.
Kąpiel tylko chwilowo zmniejsza atrakcyjność skóry danego
człowieka dla komara. Różne kosmetyki do mycia i aromatyzowania
skóry mogą jeszcze bardziej prowokować komara do skosztowania
krwi konkretnej osoby. Także niektóre lekarstwa, np. nasercowe
i obniżające ciśnienie krwi, wywołują zapach miły dla komara.
Jak ssak ze ssakiem Spragniony miłości delfin chciał kopulować z 28-letnim
Norwegiem - doniosła wychodząca w Oslo gazeta "Vergens Gang".
Pechowy nurek, pływający u wybrzeży Farsund, salwował się
ucieczką. Najstarszy będzie rozebrany Dla drewnianego mostu w Wyszogrodzie nie ma ratunku-
dowiedział się niezawodny (chyba już trzeba to tak nazwać)
SuperExpress. Drogowcy zdecydowali: będzie rozebrany deska
po desce, filar po filarze. Do rozmontowania drewniaka szykuje
się pięć firm. Wykonanie wyroku - jesienią.
Most w Wyszogrodzie jest najstarszym i najdłuższym drewnianym
obiektem tego typu w Europie. Stoi od 83 lat. Kilka razy był
niszczony przez pożary, kilkanaście razy taranowany przez
krę. Zawsze dzielnie znosił ataki: waliło się jedno, dwa przęsła,
reszta wytrzymywała. Ostatnie uszkodzenie mostu nastąpiło
wiosną tego roku, przez kilka miesięcy nie można było jeździć.
Nieopodal powstaje nowy most stalowy o długości 1200 metrów.
Jest już niemal gotowy i ma być otwarty w połowie października.
Kilkanaście dni potem zacznie się rozbiórka starego. Potrwa
około czterech miesięcy.
Rozbiórka zabytkowego mostu kosztować będzie trzy miliony
złotych. Konserwacja obiektu kosztowałaby kilkaset tysięcy
złotych. Nie znalazł się nikt, kto chciałby wyłożyć taką sumę.
Wielka śmierć wielkiej rafy Naukowcy i ekolodzy biją na alarm - pisze (znów) SuperExpress.
Za kilkadziesiąt lat rafy koralowe będziemy oglądać tylko
na zdjęciach i starych filmach. Wysepki dotychczas chronione
przez koralowe atole - zostaną pochłonięte przez wody oceanów.
Tysiące gatunków morskich zwierząt wyginie bezpowrotnie. A
to oznacza być może koniec ryb w tych regionach. Tam bowiem,
gdzie rafa koralowa styka się z dnem morskim, żyje najwięcej
dużych ryb, czasem nawet rekiny. Przybywają tu wielkie ławice
tuńczyków.
Wśród koralowców w Oceanie Indyjskim mieszka skrzydlica -
ryba, do której lepiej się nie zbliżać. Chroni ją osobliwa
tarcza - 12-13 ciernistych promieni płetwy grzbietowej połączonych
z gruczołami jadowymi. Nie dość więc, że zdenerwowana skrzydlica
może nieźle pokłuć, to jeszcze ofierze lub napastnikowi podstępnie
wsącza pod skórę jad. Można spotkać też kilkucentymetrową,
kolorową rybkę (Oxymonacanthus longirostris), którą spośród
podmorskiego towarzystwa wyróżnia śmiesznie wydłużony "ryjek".
Dzięki niemu, nasz maluch z łatwością wysysa morskie ukwiały
- zupełnie tak, jak koliber kwiatowy nektar.
Mięsożerne ryby-motyle to jedne z najbardziej ozdobnych gatunków
ryb morskich. Mimo że przepiękne, mają jednak dość wredny
charakter - atakują każdego, kto się im nie spodoba. Do najbardziej
niesamowitych mieszkańców raf należą też najeżki - morskie
diabły. Ryby te w chwilach zagrożenia wypełniają swe ciało
wodą i powietrzem, zmieniając się w najeżoną kolcami kulę,
niebezpieczną po połknięciu nawet dla rekina.
Niestety, tajemnicze krainy "tysiąca raf" dożywają swego kresu.
Co gorsza, nie umierają śmiercią naturalną. Są niszczone przez
człowieka i morskie drapieżniki. Wielka Rafa Koralowa co 17
lat przeżywa najazdy żarłocznych rozgwiazd zżerających ją
w błyskawicznym tempie. Pierwszy atak tych drapieżników zanotowano
w 1962 r. Do dziś naukowcom nie udało się ustalić, dlaczego
rozgwiazdy atakują i pożerają koralowce. Innym prawdopodobnym
powodem ginięcia raf koralowych jest coraz wyższa temperatura
w morzach i oceanach. Koralowce nie potrafią przystosować
się do życia w cieplejszej wodzie i umierają.
Jeszcze jedną przyczyną wymierania raf koralowych są rybackie
połowy na obszarach występowania raf. Naukowcy, przez 5 lat
prowadzący badania nad środowiskiem morskim rejonu raf, stwierdzili,
że statki rybackie są odpowiedzialne za zniszczenie 25 proc.
fauny i flory podmorskiej. Badania wykazały, iż przeciągnięcie
sieci 13 razy po tym samym obszarze może zniszczyć w 70-90
proc. życie tak potraktowanego świata.
Byle co z bakelitu Kilkanaście załóg w różnych łodziach i wehikułach wzięło
udział w II Kaczawskim Spływie na Byle Czym. Śmiałkowie, którzy
zdecydowali się na wejście do lodowatej rzeki i udział w spływie,
robili to na pojazdach zbudowanych najczęściej z opon, dętek
i materaców. Podstawą pływających tratw były też puste butelki
plastykowe. Niektóre z wymyślnych łodzi nie wytrzymały niestety
pierwszego wodowania.
W pokonaniu dwóch kilometrów rzeki - ze Złotoryi do Rokitnicy
- przeszkadzał deszcz i zimno, ale mimo to większość uczestników
dotarła do mety. Mniej liczył się czas przepływu, a bardziej
pomysłowe przebranie i inwencja w budowie łodzi. Były więc
samotne Ewy, które na maszcie swojej tratwy miały wypisane
hasło "Szukamy Adamów", a także tacy, którzy płynęli na...
muszlach klozetowych. Pielęgniarki ruszyły w podróż na wielkiej
strzykawce
Impreza ma charakter otwarty. Jedynym ograniczeniem jest wiek
uczestników, najmłodsi przed wejściem do wody musieli uzyskać
zgodę rodziców. Mimo że niebezpieczeństwo utonięcia w płytkich
wodach Kaczawy było znikome, organizatorzy zadbali, by na
całej długości trasy spływu czuwali ratownicy.
Żegluga musi być! Tratwa "Dobra" z pięciosobową załogą zawinęła w ubiegłym
tygodniu do Szczecina. Półtoratonowa jednostka, która przypłynęła
Odrą z Nowej Soli, zacumowała przy nabrzeżu Wałów Chrobrego.
Uczestnicy niecodziennej wyprawy chcieli udowodnić, że Odra
nadaje się do żeglowania i jest doskonałym szlakiem turystycznym.
O problemach z tym związanych piszemy w Aktualnościach powyżej.
Rejs z Nowej Soli do Szczecina trwał prawie dwa tygodnie.
Tratwa została zbudowana z sześciu słupów telegraficznych
i dziesięciu dwustulitrowych blaszanych beczek.
|
|
|