NR 19 - 3 WRZESNIA

RYBIE OKO
FORUM RO
Sklep wędkarski

TW - Editorial nr 19
TW - Wejściówka

TEKSTYLNY KABAN
Mam szczęście do niewymiarowych sandaczy. Myślę nawet czy nie napisać książki pt. "Jak łowić małe sandacze". Ile to już razy choćbym nie wiem jak kombinował: zakładał wielkie woblery, dobierał łowisko obłożony literaturą fachową, czy decydował się polować na zupełnie inne ryby - te najmniejsze niedorostki pchają się do moich wabików jak pszczoły do słodyczy.

      Tak było i ostatnio.
Wieczorem poszedłem sobie nad warszawską Wisłę, na przelew na wysokości ZOO. Stanąłem w spodniobutach jakieś 15 metrów przed przelewem, chcąc sprawdzić, jak się maja tutejsze klenie. Niestety - zdążyłem wykonać ze dwadzieścia rzutów, po czym urwałem woblerka.
       W czasie, gdy wiązałem nową agrafkę, jakiś cham w czarnych gumach, pośpiesznie rzucając przeszedł za moimi plecami i bez słowa zajął końcówkę przelewu. Wkurzyłem się, ale - ponieważ nie byłem w bojowym nastroju - postanowiłem popróbować u nasady przelewu. Bez skutku. Nie miałem ani jednego brania.
       Zaczęło się ściemniać, palant poszedł sobie - zostałem zupełnie sam. Jakoś tak nieswojo było stać zaraz przy krzakach. Wszedłem wiec po cichutku na przelew i zatrzymałem się gdzieś w połowie.
       W międzyczasie zrobiło się już ciemno. Nie chciałem tracić kolejnego porządnego woblera, wygrzebałem więc z pudełka najohydniejszego, starego, kiepsko chodzącego woblera "od ruskich" i zacząłem rzucać w stronę brzegu, ściągając radziecką myśl techniczną wzdłuż przelewu po stronie "zapływowej".
       Prowadziłem woblerka bardzo wolno - przelew był dosyć leniwy- i już w pierwszym rzucie niedaleko od szczytówki branie. Sandacz... ze 35 cm. Wypuściłem go i łowię dalej. Drugi rzut - drugi sandacz. Podobny. Po kilku kolejnych rzutach miałem cały "komplet"...
       Wszystkie sandały brały na ogół zdecydowanie, ale były tak zapięte, że za pomocą peana udało mi się wszystkie uwolnić bez wyjmowania z wody.
Obiecałem sobie - jeszcze trzy rzuty i idę! W końcu na klenie tu przyszedłem, a nie na niewymiarowe sandaczyki. Aż tu nagle... jak nie przydusi woblera.
      "O w mordę, ale kaban..." -pomyślałem.
       Kaban zaczął uparcie schodzić z nurtem, robiąc kilka młynków pod woda. Musiałem uważać: było ciemno, dokoła dużo ostrych kamienia, a ja na ultralajcie miałem żyłkę 0,17.
       Udało mi się sprowadzić go na kawałek spokojnej wody, gdzie niespodziewanie przestał walczyć.
       Metr po metrze odzyskiwałem żyłkę. Jeszcze chwila i wyłoni się z wody!
       I wyłonił się... wielki, stary, męski pepeg, do polowy wypełniony mułem.
       Ależ te pepegi potrafią chodzić na wędce...!

Sławek Hein

 
All righs reserved, teksty, rysunki i zdjęcia powierzone przez autorów do publikacji wyłącznie na tych stronach intenetowych
Reklamy Krokus: Forum wędkarskie