A burmistrz na to: niemożliwe...
Czy pamiętacie, gdzie w Polsce jest najdłuższy most? W Wąchocku, bo
stoi wzdłuż rzeki. A gdzie jest najbardziej płynna granica? W Wąchocku,
bo przebiega przez środek rzeki. I na dodatek z tą granicą to prawda.
Są dwa wyjścia: dostosować mapę do rzeczywistości albo rzeczywistość
do mapy. Inaczej nad Lipianką w Wąchocku spokoju nie będzie. Kiedyś
rzeczka, zwana żartobliwie przez wąchocczan Sekwaną, płynęła sobie
spokojnie za stodołą Pawełczyków i zabudowaniami Fudalów. Mieściła
się między dwiema wierzbami, z których po jednej został tylko gruby
pień, a druga nosi ślady ognia. Była bowiem świadkiem waśni, jakich
nie powstydziliby się Kargul z Pawlakiem.
Zaczęło się podobno w 1997 roku od tego, że sąsiedzi Fudalów i Pawełczyków
zza rzeczki, z byłą sołtys Wąchocka na czele, zaczęli zasypywać koryto
Sekwany. Popiołem, gruzem, szmatami, gałęziami, kamieniami i czym
popadło. Zrzucali też kładkę, po której Fudalowie i inni chodzili
do centrum miasteczka. Chodzili po obrzeżach posesji sąsiadów z drugiej
strony Lipianki. - W trzy minuty było się w rynku - wspomina Henryk
Fudala.
Pokazuje sterty pism, jakie z żoną Anną kierowali do Urzędu Miasta
i Gminy w Wąchocku z prośbą o interwencję. Na próżno, bo nikt im z
odsieczą nie przybył. Natomiast sąsiedzi zza rzeczki stawali się coraz
bardziej ekspansywni. W lutym 1998 roku postawili na swoim brzegu
metalowe zasieki. Do rynku na skróty nijak przejść już nie było można.
Do decydującego boju o Lipiankę doszło kilka miesięcy później w długi
weekend od 30 kwietnia do 2 maja, kiedy urzędy nie pracowały. Sąsiedzi
Fudalów i Pawełczyków postawili wzdłuż swojej działki solidny mur.
Mur udał się znakomicie, a że wypadł akurat w środku rzeczki, wywołał
straszne konsekwencje.
Sąsiedzi z dwóch stron wody zarzucali sobie różne rzeczy. Aż trzy
sprawy trafiły do kolegium. Pawełczykowa, według sąsiadów zza rzeczki,
miała wyciąć im chińskie róże i porzeczki, a Fudala nie oszczędził
dzikiego bzu. Kolegium uznało jednak, że nie popełnili czynów niezgodnych
z prawem. Ukarało natomiast podobno budowniczych muru. Mieli zapłacić
120 zł za zakłócanie ciszy nocnej.
Mur jednak się ostał. Po jego wybudowaniu szerokość koryta rzeczki
zmniejszyła się z dwóch-trzech metrów do 40 cm koło pnia wierzby.
- Po ostatnich opadach musieliśmy w nocy stać i przepychać, żeby woda
nas nie zalała - opowiada Fudalowa.
Fala pism w sprawie muru popłynęła do urzędów w Wąchocku, Starachowicach
i Kielcach. Burmistrz Jan Solarz zdecydował: to Fudalowie i Pawełczykowie
zwęzili koryto rzeczki, a nie ich sąsiedzi z drugiego brzegu. Mur
jest legalny.
- Myśmy tu nic nie robili od pięćdziesięciu lat! - nie mogą się nadziwić
u Pawełczyków. Fudalowie nie mogą zrozumieć, dlaczego burmistrz zupełnie
co innego mówił, gdy był na miejscu. - Powiedział, że ten mur w rzeczce
stoi i nawet obiecywał przysłanie ludzi, żeby go zburzyli - przypomina
pan Henryk.
- Faktycznie, mur znajdował się w środku rzeczki, ale sprawę trzeba
było rozpoznać. Ja nie mogę opierać się na opinii kominiarza, ale
geodety uprawnionego - tłumaczy burmistrz.
A geodeta uprawniony ze Starachowic stwierdził właśnie, że to Fudalowie
i Pawełczykowie okroili Lipiankę, a ich sąsiedzi postawili mur na
swoim gruncie. Ze sporządzonej przez niego mapy wynika, iż rzeczka
przepływać winna tuż przy stodole Pawełczyków. Faktycznie budynek
stoi dwa metry od niej. Pawełczykowie zapewniają, że nie ruszali go
od przedwojny. Fudalowie na dowód pokazują mapy z 1948 i 1969 roku,
na których wyraźnie widać, że stodołę od rzeczki dzieli parę metrów.
Na mapie sporządzonej przez geodetę uprawnionego, nie tylko Lipianka
zmieniła swoje koryto. Także dom Pawełczyków, po drugiej stronie działki,
stoi ze dwa metry od granicy, choć w rzeczywistości jest wzdłuż niej.
- Metry, które nad rzeczką zabrali, chcą nam z drugiej strony oddać
- mówi syn gospodarzy. - Mnie w drodze dają, ale ja nie chcę - dodaje
Fudala. Jest przekonany, że na mapie wszystko po ich stronie Lipianki
zostało przesunięte o około dwa metry.
- Urząd map nie sporządza, ale ja muszę opierać się na mapach - tłumaczy
burmistrz Solarz. Czy w takim razie każe Pawełczykom oddać te dwa
metry rzeczce, aby z mapą się zgadzało? - Sąd rozstrzygnie - mówi
stanowczo.
W najbliższych dniach decyzję burmistrza Fudalowie zaskarżą do NSA.
Wraz z Pawełczykami zamierzają też dochodzić swojego w Sądzie Rejonowym
w Starachowicach. Nie są pewni wygranej, bo zdają sobie sprawę, że
wydają wojnę urzędnikom. - Sprawa może potrwać 10 lat i dłużej. Ale
co, zostawimy taki bałagan dzieciom? - martwi się Fudala.
- Dla nas problem rzeczki jest tylko w czasie powodzi. Obawiamy się,
że mur może być zagrożeniem - mówi burmistrz. Gdy pytam, czy w takim
razie nie należałoby doprowadzić do jego rozebrania, kręci głową:
- Nie da się ruszyć. Gazeta w Kielcach, dodatek do Gazety Wyborczej
Uwaga... bobry
Wiosna jest okresem kiedy na rzekach pojawiają się tamy wybudowane
przez żyjące na Mazurach bobry. Spowodowane przez nie rozlewiska często
zagrażają użytkom rolnym położonym w pobliżu rzek.
Bobry są zwierzętami prawnie w Polsce chronionymi. Co za tym idzie
rozbieranie ich żeremi jest niezgodne z prawem i pociąga za sobą odpowiedzialność
karną. Uprawnione do tego są tylko przedsiębiorstwa melioracyjne,
muszą jednak mieć na to zgodę wojewódzkiego konserwatora przyrody.
- Populacja bobrów tak wzrosła, że stają się one ciężarem - mówi kierownik
Rejonu Melioracji w Ełku, Eugeniusz Wiśniewski. - Często istnieje
zagrożenie podtopienia łąki, czy drogi. W takim momencie tamę trzeba
rozebrać, nie możemy jednak tego zrobić bez odpowiedniego zezwolenia.
Okazuje się, że największe zagrożenie, spowodowania przez bobry rozlewisk,
występuje na Kanale Lipińskim i na rzece Ełk w okolicy Prostek. Jak
dowiedzieliśmy się w Wydziale Architektury, Gospodarki Gruntami i
Ochrony Środowiska Urzędu Miasta w Ełku te sympatyczne zwierzęta okresowo
pojawiają się również na terenie miasta.
- Nasz pracownik systematycznie zwiedza brzegi rzeki w obrębie miasta
- twierdzi naczelnik wydziału, Sławomir Chilicki - Zdarzało się, że
musieliśmy zabezpieczać drzewa bo bobry się do nich dobierały, ale
obecnie problemu tego nie ma. Gazeta Współczesna
Prosna pod napięciem
Elektrownię wodną na Prośnie w centrum Kalisza chce zbudować Władysław
Malicki, przedsiębiorca z Kiekrza. W tym samym miejscu taka elektrownia
istniała przed wojną. (...)
Malicki chce wskrzesić dobre tradycje elektrowni wodnych w Wielkopolsce,
która, jego zdaniem, jest ewenementem w skali kraju. - W Wielkopolsce
jest bardzo wiele nie zagospodarowanych jazów, które doskonale nadają
się do budowy elektrowni wodnych. Goście z zagranicy dziwią się, że
u nas jest ich tak mało, że w Wielkopolsce marnuje się tyle ekologicznej
energii - twierdzi przedsiębiorca z Kiekrza. (...)
Będzie to pierwsza elektrownia wodna na Prośnie. Kolejne powstaną
w byłym woj. poznańskim, ale z powodu konkurencji przedsiębiorca nie
chce zdradzić, gdzie dokładnie. Ujawnił, że m.in. na Prośnie i Obrze.
Gazeta Wielkopolska, dodatek do Gazety Wyborczej
Wędrowniczki
Szkoda, że nie mogą już wystąpić przodkowie dzisiejszych koni, żyjące
50 mln lat temu Eohippusy. Byłby to niezwykły widok, ponieważ miały
tylko 30 cm wzrostu i przypominały dzisiejszego jamnika. Dziwnych
antenatów miały także węże. Niedawno potwierdziły się przypuszczenia,
że pochodzą od jaszczurek lądowych i kiedyś miały nogi! Wężowi boa
do dzisiaj pozostały po nich ślady w postaci rogowych zgrubień.
Nigdy natomiast nie miały nóg ryby, a mimo to niektóre z nich potrafią...
chodzić po lądzie. Sum z rodziny długowąsowatych używa w tym celu
płetw piersiowych. W dodatku umie oddychać powietrzem. Na popisowy
numer stać także jego krewnych: suma wędrownego i sumika. Ci przewrotni
panowie pływają do góry brzuchem nie skarżąc się na złe samopoczucie.
A mówi się, że potrafią to tylko martwe ryby.
Jednak to, co wyprawia samogłów, przekracza ludzkie pojęcie. Ta duża,
czterometrowa ryba po prostu nagle się kończy! Mniej więcej w miejscu,
gdzie za głową powinna mieć pokaźny ciąg dalszy. A tymczasem faluje
tam tylko zdziwiona woda. Przy okazji dodajmy, że prawie wszystkie
ryby ziewają, a niektóre potrafią śpiewać. Jak choćby pogwizdujący
i nucący atlantycki batrachowiec. SuperExpress
Pić, nie pić? Oto jest pytanie...
Meksykańska mrówka, trenując opilstwo od wczesnej młodości, sprawiła,
że jej odwłok rozrósł się ponad miarę i po wypełnieniu unieruchamia
właścicielkę. Na zdrowie to jest, chciałam powiedzieć - na dobre.
Natomiast ani kropli niczego nie pije przez całe życie mysz workowata
z Australii i szczuroskoczek z Afryki. Za to ryjówka malutka musi
bez przerwy wcinać i zajadać, bo umiera z głodu już po trzech godzinach
przerwy. A przez przedłużającą się do późna kolację nie może się nawet
dobrze wyspać! SuperExpress
Uwolnić krasnala!
Pierwszy zniknął skrzat ze spuszczonymi spodniami. Po nim przepadł
siusiający krasnal. Ale prawdziwy alarm podniesiono dopiero, kiedy
nie doliczono się... leśnego ludka z wędką. W paryskim parku Bagatelle
zaroiło się od żandarmów.
W Bagatelle odbywa się pierwsza we Francji wystawa porcelanowych i
plastykowych skrzatów. Wśród paryżan cieszy się wielkim powodzeniem.
Wystawiono 2000 różnych figurek krasnali. Są więc skrzaty drwale,
pilarze i wędkarze. Pyzate krasnale z gitarą, harmonią lub bębnami.
Nie zabrakło nawet krasnala-transwestyty w wysokich szpilkach i ponętnych
pończochach.
Takie zgromadzenie leśnej braci nie mogło ujść uwagi "komandosów"
z Frontu Wyzwolenia Krasnali Ogrodowych. W niedzielną noc przeprowadzili
oni atak na park Bagatelle. Ukradli, lub jak sami to określają, uwolnili
20 skrzatów. - Chcieliśmy je przywrócić naturalnemu środowisku. Skrzaty
muszą wrócić na łąki, leśne polany i moczary, których nigdy nie powinny
opuszczać. Żądamy natychmiastowego zamknięcia tej odrażającej wystawy
i uwolnienia krasnali pozostających w niewoli - głosi komunikat Frontu
Wyzwolenia przekazany agencji AFP.
Ocenia się, że we Francji jest ok. pół miliona ogrodowych krasnali.
Cena poszczególnych modeli waha się od 24 do 140 dolarów. Już od lat
Front Wyzwolenia Krasnali Ogrodowych kradnie plastykowe figurki z
przydomowych ogródków i zostawia je w lasach i na polach Francji.
Złodziei jak dotąd nigdy nie ujęto. SuperExpress
Wielka woda zalewa Węgry
- Sytuacja jest naprawdę bardzo poważna. Ogłaszam stan wyjątkowy -
nie owijał w bawełnę premier Węgier Viktor Orban. Na wschodzie tego
kraju szaleje potężna fala powodziowa. Pod wodą znalazło się prawie
200 tysięcy hektarów i kilkanaście miejscowości. Ratownicy i wojsko
cały czas wywożą z nich ludzi łodziami. Na razie wiadomo o jednej
ofierze śmiertelnej. Wielu mieszkańców zalanych terenów jest zaginionych.
Do walki z powodzią zmobilizowano 16 tysięcy osób. AFP
Rumunia pod wodą
Potężna fala powodziowa szaleje na zachodzie Rumunii. Pod wodą zginęło
już 10 osób, a wiele uznano za zaginione. Zalanych jest 60 tys. ha
gruntów rolnych. Woda zmiotła też około 3 tys. domów. Zniszczone są
drogi i mosty. Amfibie i helikoptery bez przerwy wywożą ludzi z tych
terenów, gdzie wielka woda jeszcze nie dotarła. Tym, którzy utknęli
na zalanych terenach, dostarczana jest żywność. Ale rumuński rząd
przyznaje, że wszystkim nie jest w stanie pomóc. SuperExpress |
|
Wędkarze porażeni prądem
- Zobaczyłem jasny błysk i poczułem swąd palonych ubrań. Później całe
ciało mi zdrętwiało i nie mogłem się ruszyć z miejsca - opowiada wędkarz
Andrzej P. z Legnicy (Dolny Śląsk). W sobotni wieczór pod Prochowicami
jego i dwóch innych wędkarzy poraził prąd z linii wysokiego napięcia,
biegnącej w pobliżu rzeki Kaczawa. Stan dwóch wędkarzy lekarze określają
jako bardzo ciężki.
- Wracałem z kolegą z ryb. Nic nie złowiliśmy. Weszliśmy na wał przeciwpowodziowy
i zobaczyliśmy naszego kolegę - Witka Ż. - opowiada z przejęciem Andrzej
P. - Na nasz widok wstał z miejsca i podszedł. W ręce trzymał rozłożoną
wędkę. Miała chyba z 5 metrów. Nie jestem pewien, ale chyba zaczepił
nią o druty - mówi mężczyzna.
Porażeni prądem mężczyźni padli na ziemię.
- Ja stałem trochę dalej, kilka metrów od powstałego łuku elektrycznego,
więc prawie nic mi się nie stało - opowiada Andrzej P. - Gorzej było
z chłopakami. Widziałem, jak zaczęło się na nich palić ubranie. Nie
mogłem jednak nic zrobić. - Doczołgałem się do Witka. Całe ubranie
się na nim paliło. Był nieprzytomny - mówi Andrzej P. - Ugasiłem go
i zacząłem wołać o pomoc. Niedaleko stoją domy. Ktoś mnie na szczęście
usłyszał i wezwał pogotowie.
Po chwili przyjechała karetka. Pierwszej pomocy udzielił porażonym
chirurg Hubert Costa. Zdaniem lekarza, o życiu rannych zadecyduje
najbliższych 7, 8 dni.
- Zostali tak bardzo poparzeni, bo w chwili zetknięcia wędki z linią
wysokiego napięcia wytworzył się łuk elektryczny, który można porównać
do eksplozji dynamitu - mówi Hubert Costa. - Łuk objął wszystkich
mężczyzn. Od niego zajęły się ogniem ubrania wędkarzy. Najbardziej
poszkodowany został Witold Ż., ponieważ miał na sobie najwięcej ubrań
- dodaje.
Witold Ż. kupił wędkę z włókna węglowego dwa dni przed wypadkiem.
Nie wolno nią łowić np. w czasie burzy, bo ściąga pioruny. Bardzo
dobrze przewodzi prąd. Najprawdopodobniej dlatego tak łatwo doszło
do przeskoczenia iskry z linii wysokiego napięcia na wędkę.
- Mężczyznę poraził prąd o bardzo dużym napięciu - 110 kilowoltów
- mówi Piotr Pasieka z Zakładu Energetycznego w Legnicy. - Nie musiał
nawet dotknąć wędką przewodów. Wysokie napięcie utrzymuje się nawet
w odległości dwóch metrów od kabli - dodaje.
Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Legnicy. SuperExpress
Zwłoki pod Dębem
Pracownicy zapory wodnej w Dębem odkryli ciało jednego z wędkarzy,
którzy w lutym zaginęli na Zalewie Zegrzyńskim. Zwłoki 48-letniego
Grzegorza B. pływały w pobliżu miejscowości Izbica. Rodzina zidentyfikowała
ciało. Wstępnie ustalono, że przyczyną śmierci było utonięcie.
26 lutego ok. godz. 7 rano dwaj wędkarze wypłynęli z przystani w Zegrzu.
Tego dnia na jeziorze wiał silny wiatr. Drewniana łódź nie miała komór
wypornościowych, była za to wyposażona w obciążający ją silnik. Wieczorem
zaniepokojona obsługa przystani powiadomiła policję o zaginięciu wędkarzy.
W poszukiwaniach brali udział płetwonurkowie. Na policyjne łodzie
zabierano specjalnie szkolone psy, które potrafią wyczuć ciało topielca.
Po kilku dniach policjanci z komisariatu wodnego w Nieporęcie znaleźli
na Zalewie kapoki, buty i czapki należące do zaginionych. Wędkarzy
szukali także żołnierze Marynarki Wojennej z echosondami oraz saperzy,
którzy użyli wykrywaczy metalu. - Chcieliśmy zlokalizować silnik łodzi,
ale się nie udało. Nie pomogło nawet trałowanie dna - mówi Anna Galant
z komendy policji w Legionowie.
Poszukiwania drugiego wędkarza trwają. Gazeta Stołeczna, dodatek do Gazety Wyborczej
Od bolenia do szczupaka
W regionie (Warmii i Mazur - przyp. red) rozpoczęto doroczne zarybianie
jezior. Do mazurskich zbiorników trafi w tym roku narybek m.in. siei,
sielawy, pstrąga potokowego, sandacza, suma i szczupaka. Na Mazurach
jest kilkanaście punktów hodowli narybku.
Do jezior Pojezierza suwalskiego trafią miliony sztuk narybku. Wśród
nich znajdą się gatunki, których populacja jest zagrożona, takie jak
sieja czy sielawa. Nowym narybkiem zostaną zasilone m.in. jeziora
Ełckie, Necko i Wigry. Ryby zostaną dostarczone z ośrodków hodowlanych
w Rucianem-Nidzie, Węgorzewie i Doliwach koło Olecka.
Bardzo aktywnie pracuje hodowla narybku w Czarcim Jarze koło Olsztynka.
W tamtejszym ośrodku lęgnie się kilkanaście gatunków ryb, głównie
jaź, kleń, miętus, boleń, szczupak, pstrąg potokowy. - Oprócz tych
gatunków w naszych stawach rośnie narybek certy i karpia - poinformował
Rafał Chwalczuk, kierownik ośrodka. - Hodujemy także łososia i troć,
lecz w tym roku wyjątkowo ich narybku nie będzie. Przymierzamy się
do stworzenia warunków do wylęgu siei i sielawy, a w przyszłości pelugi.
Zarybienia prowadzą właściciele i część dzierżawców wód śródlądowych.
Olsztyński oddział Polskiego Związku Wędkarskiego wpuścił do swoich
zbiorników milion sztuk szczupaka i 150 tys. sztuk pstrąga potokowego.
Zdaniem specjalistów, tylko zarybianie gwarantuje obecność niektórych
gatunków ryb w jeziorach. W naturalnych warunkach ikra często ginie.
Powodem mogą być: szybki spadek temperatury w ciągu doby oraz zjadanie
ikry przez głodne ryby.
Co roku na jeziorach Warmii i Mazur legalnie wędkuje około 30 tys.
osób. Dwie trzecie wędkarzy stanowią turyści z całej Polski i amatorzy
łowienia ryb z zagranicy. Gazeta Współczesna Rusza "Odra 2006"
Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów przyjął dokument pod nazwą Strategia
modernizacji Odrzańskiego Systemu Wodnego "Program dla Odry 2006".
Celem "Programu dla Odry 2006" jest zbudowanie systemu zintegrowanej
gospodarki wodnej dorzecza Odry. W programie założono ścisłą współpracę
z sąsiadami Polski - Republiką Czeską i Republiką Federalną Niemiec.
Dla osiągnięcia głównych założeń "Programu dla Odry 2006" konieczne
jest dokonanie następujących przedsięwzięć:
- realizacja programu ochrony czystości wód na podstawie działań Komisji
Ochrony Wód Odry przed Zanieczyszczeniem;
- naprawa i modernizacja zniszczonych przez powódź obiektów hydrotechnicznych;
- planowanie i realizacja osłony przeciwpowodziowej na terenie zlewni;
- monitoring, prognozowanie i ostrzeganie jako instrument gospodarki
zbiornikowej oraz przygotowania czynnej ochrony przeciwpowodziowej;
- ograniczenie zagrożenia powodziowego i opracowanie programu zapobiegania
powodziom na podstawie planowania przestrzennego;
- dokończenie budowy zbiorników Kozielno-Topola na Nysie Kłodzkiej;
- budowa nowych polderów wzdłuż doliny Odry (zwiększających retencję
przeciwpowodziową o 100 mln metrów sześciennych) w miejscowościach:
Racibórz-Turze, Koźle-Rogów, Dąbrówka-Opole, Chróścice, Kotowice,
Widawa, Raków, Domaszków, Bieliszków, Rzymówka;
- wykonanie kapitalnych remontów i modernizacji śluz na Kanale Gliwickim
oraz śluz długich (190 m) na skanalizowanym odcinku Odry.
Na niezbędne zadania objęte programem do 2012 r. nakłady ogółem wyniosą
7.657,94 mln PLN (wg poziomu cen z 1998 r.). Nakłady na zadania związane
z utrzymaniem obiektów wyniosą 760,00 mln PLN. Pieniądze mają pochodzić
z budżetu państwa, budżetów samorządów terytorialnych, z funduszy
Unii Europejskiej, z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, Banku Światowego
i innych instytucji finansowych oraz z Narodowego Funduszu Ochrony
Środowiska i Gospodarki Wodnej. Pół miliona dolarów kanadyjskich (około
1,5 mln zł) przeznaczył rząd Kanady i regionalny rząd Quebecu na przygotowanie
tzw. studium wykonalności Programu dla Odry 2006. Wyznaczył równocześnie
firmę konsultingową, która opracuje dokument.
Realizacja programu powinna być rozpoczęta najpóźniej w 2000 r. Głos Szczeciński Egzekucja od zaraz
Od lutego obowiązuje nowy regulamin połowu ryb. Powiatowa Społeczna
Straż Rybacka (z Bytowa - przyp. red) zapowiada, że konsekwentnie
będzie egzekwować przepisy.
Korekty dotyczą przede wszystkim wydłużenia okresów ochronnych dla
sandacza, suma i szczupaka. Teraz np. szczupaka nie będzie można łowić
od stycznia do końca kwietnia. Poprzednio okres ochronny trwał tylko
dwa miesiące. Wprowadzone zmiany zezwalają na używanie do połowu ryb
łososiowatych i lipieni sztucznych przynęt. Nadal jednak zabronione
jest stosowanie kulek wodnych i spławików.
Kontrole wykazywały, że wędkarze nie dbają o czystość w czasie połowu.
Przyłapani tłumaczyli się, że nieporządek zrobił ktoś inny, kto wcześniej
był w tym miejscu. Po poprawkach w przepisach takie tłumaczenie nic
nie da, bo wędkarz musi dbać o swoje stanowisko w promieniu 10 m w
każdej sytuacji.
- Jeżeli stwierdzimy przypadki nierespektowania zmian w regulaminie,
sprawy będą kierowane, w zależności od wielkości wykroczenia, do sądu
organizacyjnego przy kole PZW lub kolegium - przestrzega Piotr Kluk
z SSR. Kurier Bytowski
Morze martwe
Nie ma chętnych na wydzierżawienie zalewu w Zakrzewie k. Kłobucka.
Trzy lata temu spuszczono z niego wodę, bo zapora i obwałowania wymagały
remontu. Koszt doprowadzenia zbiornika do stanu używalności oszacowano
jednak na ponad 1 mln zł, a starostwo powiatowe, które go formalnie
użytkuje, nie ma tylu pieniędzy.
Władze powiatu kłobuckiego postanowiły oddać zbiornik w dzierżawę.
Ma mieć on trzy funkcje: retencyjną, rekreacyjną oraz służyć wędkarzom.
Inwestor mógłby czerpać zyski, pobierając opłaty od plażowiczów. Na
przetarg nie wpłynęła jednak ani jedna oferta. (...)
Ostatecznie starostwo zdecydowało się złożyć wniosek do wojewody o
komunalizację zalewu. Gazeta w Częstochowie, dodatek do Gazety Wyborczej
Płynna granica
- To, że San zabrał Ukrainie na rzecz Polski dwa hektary nie będzie
przyczyną sporu między tymi państwami - twierdzi ppłk. Włodzimierz
Warchoł z Komendy Głównej Straży Granicznej. Podobne niespodzianki
na granicznych rzekach reguluje dwustronna umowa. Przypomnijmy: kilka
dni temu bieszczadzki San, stanowiący w swoim górnym odcinku granicę
polsko-ukraińską, zmienił częściowo swoje koryto w okolicach Sokolik
Górskich. Dzięki temu Rzeczpospolita powiększyła się o blisko 2 hektary.
Kaprysem Sanu zaskoczony był wicedyrektor Departamentu do spraw Granic
i Uchodźstwa w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, Maciej
Kuczyński. Zapytał dziennikarza "N" (Nowin - przyp. red), czy ten
aby nie żartuje. - Pierwszy raz słyszę, żeby coś takiego miało miejsce,
przynajmniej nikt wcześniej tego nie potwierdzał - mówi Kuczyński.
- Jednakże granica biegnie środkiem nurtu, toteż z pewnością strona
ukraińska nie będzie interweniować. (...)
Zdaniem Antoniego Derwicha, leśniczego mieszkającego i pracującego
od lat w okolicach Sokolik Górskich, podobne przypadki miały miejsce
już w poprzednich latach i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. - San
w górnym biegu nie jest uregulowany, a wczesną wiosną potrafi sprawić
psikusa - uważa Derwich. - Jest to wynikiem obfitych deszczów i szybko
topniejących śniegów. Z tego powodu raz San zabiera trochę Ukrainie,
kiedy indziej zaś Polsce. Nowiny
Czy te oczy mogą kłamać?
Wężówka: ptak o dziobie ostrym jak sztylet, poluje na ryby ścigając
je pod wodą i przebijając na wylot dziobem. Innym razem jej dziób
sprawia, że staje się niewidzialna. Schowana pod wodą wężówka wystawia
ponad jej taflę tylko pionowo sterczący "patyk" zakończony tuż nad
powierzchnią parą bystrych oczu.
No właśnie - parą. Ale tak się składa, że niektóre zwierzęta mają
ich więcej, a nawet mniej. Oczy ryby, zwanej czworookiem, są podzielone
na dwie części - przystosowaną do widzenia pod i nad wodą. W rzeczywistości
jednak czworook nie ma czworga, ale dwoje oczu. Nie to co chrząszcz
krętak. Ten ma dwie pary i obie nie od parady. Za to jaszczurka hatteria
w dzieciństwie ma dodatkowe, trzecie oko, z którego potem wyrasta.
Jedynym jednookim stworzeniem na świecie jest niewielka rybka zwana
cyklopem. Więcej jest wielookich zwierząt, choćby niektóre mięczaki
i pająki. Za to prawdziwa rzadkość to posiadanie wielu serc, zwłaszcza
jeśli jest ich... tysiąc! Dlatego lancetniki ze swoimi maleńkimi serduszkami
w skrzelach są tak wyjątkowe! Podobnie jak wyjątkowe są żółwie wodne
oddychające odbytem. SuperExpress
Dredy, loki i wabiki
Tukany kędzierzawe mają na głowach niezwykłe, mocno kręcone pióra
przywodzące na myśl granatowowłosych latynoskich amantów. Żaba włochata
ma na udach i bokach dorodne dredy. Ptak zwany bąkiem jest z kolei
bardzo oryginalnym wokalistą. W okresie godowym samce bąków ryczą
jak krowy, tyle że głośniej...
Odkryta niedawno jednokomórkowa cycerona jest aż 500 razy większa
od największej znanej dotychczas bakterii i ma wielkość drukarskiej
kropki. Czyli raczej nie robi wrażenia. Nie to co gwiazdonos, kret,
który zamiast nosa ma wianuszek ruchomych wypustek przypominających
palce. Nie to, co maszkara - ryba, która oprócz tego wdzięcznego imienia
nosi także długie, frędzelkowate wabiki naśladujące wyglądem glony
i kilka pasożytniczych, przyczepionych do jej ciała na stałe samców. SuperExpress
Dzieckiem być...
Są na świecie zwierzęta, które, tak jak Piotruś Pan, nie chcą być
dorosłe. Przez całe życie pozostają larwami! Na przykład ambystoma
meksykańska, dawno temu nazwana przez Azteków "potworem z wody". Powinna
w końcu dojrzeć i wyjść na ląd. Ale robi to dopiero po sztucznym podaniu
hormonów. Ciężki, ale, jak widać, uleczalny przypadek.
Dziecinne z natury są oczywiście jaja. A jajom skorupiaków, zwanych
skrzelonogami, zdarza się nie dojrzewać przez 15 lat! Świeże i pełne
nadziei czekają tak na lepsze - wilgotniejsze czasy. Cóż, jedne lubią
czekać, inne wolą polatać. Taką gratkę miewają jaja lelka, ptaka,
który w razie niebezpieczeństwa przenosi je drogą powietrzną w inne
miejsce. Wygląda na to, że jego młode uczą się latać jeszcze przed
wykluciem! SuperExpress
Niebieskie gody
Amatorzy kwietniowych spacerów wokół stawów i jeziorek mogą natrafić
na jedyne w swoim rodzaju gody żaby moczarowej. Samce tego gatunku,
na co dzień nieatrakcyjne - brunatne lub brązowe - przybierają na
krótko piękną, niebieską barwę.
Jaskrawy kolor świadczy o dobrej kondycji partnera i ma przywabić
samice i zachęcić je do rozrodu, podobnie jak wydawane buczące dźwięki.
Często samce czekają na samice wspólnie (zazwyczaj w zarośniętej szuwarem
płyciźnie u brzegów stawku lub rowu), więc ich "chór" słychać ze sporej
odległości.
Intensywność barwy skóry w czasie rozrodu zależy od temperatury wody
i powietrza oraz liczby godujących samców. Starają się one pod tym
względem wzajemnie "przelicytować".
Po godach żaby wracają do "szarego" życia na lądzie, a po kilku lub
kilkunastu dniach wylęgają się maleńkie kijanki. Nieliczne z nich,
którym uda się uniknąć zjedzenia przez wodnych drapieżców (np. ryby
czy larwy owadów), zamienią się w maleńkie żabki. Gazeta Stołeczna, dodatek do Gazety Wyborczej
Urodzaj na foki
Kilkutygodniowego samca foki szarej znaleziono w czwartek na plaży
na Półwyspie Helskim. To druga foka szara, która przywędrowała w ciągu
ostatnich dni w rejon południowego Bałtyku. Pięciotygodniowy samiec,
który przypłynął prawdopodobnie z Estonii, odpoczywał na plaży w pobliżu
znanej miejscowości turystycznej Chałupy. Zwierzę trafiło do fokarium
w Helu.
- Samczyk wraz ze znalezioną w ubiegłym tygodniu samiczką przebywa
w naszej separatce. W przeciwieństwie do niej był w dobrym stanie
- powiedział PAP szef Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu
Gdańskiego w Helu dr Krzysztof Skóra.
Poprawia się tymczasem stan foczki, którą w ciężkim stanie rybacy
wyłowili pod koniec ubiegłego tygodnia. "Pacjentka" czuje się już
lepiej, jednak cały czas przebywa pod opieką specjalistów. "Nie wszystko
jeszcze w jej organizmie funkcjonuje tak jak powinno - powiedział
szef helskiego fokarium. Dr Skóra planuje wypuszczenie obu małych
fok na wolność. (...)
Dr Skóra apeluje, by w przypadku znalezienia na plażach żywych lub
martwych fok szarych - które na przełomie marca i kwietnia rozpoczynają
wędrówki ze Szwecji i Estonii - powiadamiać Stację Morską Uniwersytetu
Gdańskiego w Helu (z naukowcami można kontaktować się pod czynnym
całą dobę numerem telefonu: 0601889940). PAP
Niebezpieczna lekcja
Z lekcji botaniki nad jeziorem pod Newlem w północno-zachodniej Rosji
o własnych siłach wróciła tylko nauczycielka. Dwunastu uczniów klasy
szóstej z objawami silnego zatrucia zabrały karetki pogotowia. 13-letnia
Sasza Abakumowa zmarła w drodze do szpitala. O życie siedmiorga uczniów
walczą lekarze szpitala w Newlu, czworo w stanie ciężkim odwieziono
do kliniki w Wielkich Łukach.
- Spacerowaliśmy po łące, dzieci zbierały szczaw, jakieś trawy i nagle
Dima Archipienko zaczął wymiotować, drżeć, a po chwili stracił przytomność
- opowiada nauczycielka. - Myślałam, że chłopak dostał ataku epilepsji.
Kilka minut potem to samo zaczęło się dziać z pozostałymi dzieciakami
i wtedy przeraziłam się.
- Wykonaliśmy analizy i wygląda, że dzieci najadły się kłączy cykuty
- wyjaśnił w telefonicznej rozmowie ordynator kliniki intensywnej
terapii w Newlu. Okoliczności tragedii bada prokurator. Na moje pytanie,
co za to grozi nauczycielce, dyrektor szkoły Anatolij Marczenkow odpowiedział:
- Ta kobieta jest najmniej winna. Dzieci rzuciły się na kłącze, by
stłumić głód. Nie upilnowała dzieci - to prawda. Ale czy pan wie,
że te dzieci przychodzą do szkoły głodne? Mdleją na lekcjach. A wy,
dziennikarze, szukacie w tym sensacji - skarcił mnie dyrektor. Zagubiony
wśród lasów i jezior Newel to jeden z najbiedniejszych rejonów obwodu
pskowskiego, a ten z kolei to jeden z najuboższych regionów Rosji.
Cykuta to bylina, która rośnie na bagnach. Jej słodki korzeń zawiera
duże ilości silnie trujących alkaloidów, porażających centralny układ
nerwowy. Bylinę tę nazywa się też szalejem jadowitym. Zatrucie objawia
się po 20-30 minutach silnymi wymiotami, konwulsjami i drgawkami oraz
napadami epilepsji. SuperExpress
Wesołe wysypisko
Wesoła leży na obrzeżu Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Las jest
"dobrym" miejscem na zaoszczędzenie paru groszy na wywózce śmieci.
W lesie, na przedłużeniu ul. Torfowej, zalegają domowe odpady. Obok
walają się sterty butelek. W małym oczku wodnym kąpieli zażywają opony
samochodowe. Dalej akumulatory, fotel samochodowy, kanapy i fragment
tablicy rejestracyjnej nr WID 60.. Jakieś 200 m od tego miejsca kilkanaście
dni temu wyrzucono inne śmieci, z pampersami i rachunkiem telefonicznym.
Pisaliśmy o tym 29 marca (notkę tę przedrukowaliśmy w aktualnościach
2TW - przyp. red). Te śmieci zniknęły.
- Do właściciela śmieci trafiliśmy po rachunku. Grzecznie, acz stanowczo,
poprosiliśmy go o posprzątanie. Posprzątał - powiadomił nas Zbigniew
Gryglewicz, komendant straży miejskiej w Wesołej. W stawie koło zbiegu
ulic Sosnowej i Cisowej, jeszcze w marcu pływał Fiat kombi. Według
właścicielki działki sąsiadującej ze stawem, kąpiel trwała od ubiegłego
lata. Wczoraj zastaliśmy wrak stojący na brzegu.
- To strażacy w ramach ćwiczeń ratowania zatopionych samochodów wyciągnęli
wrak - zdradził nam komendant. - Znany jest właściciel auta, który
został przez nas zobowiązany do usunięcia wraku. (...)
Rok temu strażnicy z Wesołej rozpoczęli akcję sprawdzania, czy właściciele
domów mają umowy na wywóz śmieci. Zaczęli w alfabetycznym porządku,
od ulic na literę A. Dzisiaj są przy Ż. - Około 30 proc. mieszkańców
takich umów nie miało. Akcja dobiega końca. Zauważyliśmy, że ilość
podrzucanych śmieci zmniejszyła się o około 70 proc. - wylicza komendant. SuperExpress
Viagra dla każdego
Chińskim pandom podaje się viagrę, osławiony lek na impotencję dla
mężczyzn - donosi dziennik "Wen Hui Daily" z Szanghaju. Celem jest
zwiększenie populacji pand, których na całym świecie zostało tylko
około tysiąca.
- Samiec pandy jest w stanie wytrwać w stosunku płciowym jednorazowo
tylko przez 30 sekund, w związku z tym szanse na zapłodnienie samicy
są niewielkie. Dzięki viagrze, ten czas może ulec wydłużeniu do ok.
20 minut - napisała gazeta.
Jednak Zhang Hemin, kierownik ośrodka pand w prowincji Syczuan, nie
jest pewien, czy viagra pomoże pandom.
- W połowie lat 90. podawaliśmy im chiński lek na stymulację popędu
płciowego. W rezultacie pandy stały się agresywne i zaczęły atakować
samice. Musieliśmy zakończyć eksperyment. Prawdziwy problem polega
na tym, że wiele pand nie potrafi łączyć się w pary - mówi Zhang.
PAP
Sto lat!
Tort z owsa ze "świeczkami" z marchewek i napisem z plasterków ogórka
zjadł z okazji swych 45. urodzin najstarszy żyjący w Polsce hipopotam
i jednocześnie najstarszy mieszkaniec łódzkiego zoo - "Hipek". Urodzony
w 1955 r. w zoo w Amsterdamie "Hipek" trafił do łódzkiego zoo gdy
ukończył rok i ważył 250 kilogramów. Od tamtej pory ani razu nie zachorował,
co jest nie lada wyczynem, gdyż w przeliczeniu na ludzkie normy "Hipek"
ma już 90 lat.
Hipopotam, jak wspominają jego opiekunowie, przez większość życia
miał wyjątkowy temperament; ostatnio stał się nieco spokojniejszy,
ale nadal jego ulubionym zajęciem są zabawy w basenie. Całe życie
"Hipek" spędził w samotności, gdyż w zoo nie ma warunków pozwalających
na hodowlę drugiego hipopotama.
Jak poinformował PAP Krzysztof Rochmiński z działu hodowlanego łódzkiego
zoo, hipopotamy żyją na wolności od 20 do 25 lat; w ogrodach zoologicznych
dożywają średnio ok. 40 lat. PAP |
|
|