Andrzej Trembaczowski: The day after?
Hm...
Nie mam wielkiego doświadczenia. Raczej tradycyjnie stosowane metody:
aspiryna, dużo płynów (człek chłeptałby nawet i wodę z rzeki:))))))),
mocna herbata, mocna kawa, sen. Nie zawsze wszystkie są możliwe do
zastosowania.
Krzyś Lutik:
Syndrom dnia poprzedniego? No cóż, zdarza się. Moje sposoby są bardzo
prymitywne. Jeden polega na łyknięciu 2 prochów przeciwbólowych, a
następnie jeszcze 2. Razem 4 - pomagają spokojnie przetrwać, choć
człowiek ma nogi jak z waty i niby czuje, że wszystko gra, ale...
nie do końca.
Drugi i częściej przeze mnie stosowany polega na wzięciu wszystkiego
"na klatę". Jak prawdziwy macho - twardziel. Ledwie żyję, język do
samej ziemi, w głowie stutonowy kafar wybija afrykańskie rytmy - a
ja nic. Po prostu nic. Prę do przodu, jęcząc i klnąc w duchu. I w
końcu przełamuję barierę. A potem, no cóż. Potem jest już tylko lepiej.
Tylko wstręt do alkoholu pozostaje. Kilka dni...
Michał Maksymowicz:
No, niestety, muszę napisać, żeby nie pić poprzedniego dnia... Ja
tak robię zawsze, czyli po prostu procentowych napojów nie piję w
ogóle... Dlatego też nie mam sposobu na "syndrom day after".
Sławek van Hein:
No tak -"Day After" to poważny problem:-)
Zaraz po otworzeniu oka sięgam po musującą "polopirynkę", następnie,
po doczłapaniu się do łazienki, robię prysznic. Zimny i krótki - łącznie
z myciem głowy. Dalej zajmuję się poszukiwaniem sklepu, gdzie występuje
SOK Z OGÓRKÓW (to złoty środek:-).
Około południa, jeśli nie muszę nigdzie jechać, serwuję sobie małe
piwko i godzinną drzemkę.
Tak czy siak - "dzień po" trzeba przeżyć...
Konrad Smosna:
Moim wypróbowanym, ale być może nie najskuteczniejszym sposobem, jest
posilenie się rosołem, najlepiej przyrządzonym przez moja mamusię...
Dopóki nie zjem tego cudownego eliksiru, nic nie jest w stanie zmusić
mojego żołądka do współpracy...
Inną metodą jest leczenie tym, czym się struło, ale jej nikomu nie
polecam, bo wiadomo, do czego prowadzi...
Marcin Strzelecki:
Jeśli chodzi o "drugi dzień", to mnie najlepiej pomaga wypicie sporej
ilości jakiegoś soku z dużą ilością witaminy C. Sprawdzonym pomysłem
jest wyciskany sok ze świeżych grejpfrutów (ewentualnie pomarańczy)
- ok. 0,5 l + sok z jednej cytryny. Bardziej wrażliwi mogą słodzić,
ale lepiej działa chyba w wersji naturalnej.
Z kupowanych polecam czarna porzeczkę. Potem najlepiej się zmusić
i pójść na spacer - choćby droga do pracy, ale na piechotę. Mnie łagodzi
skutki znacznie.
Jest też drugi sposób - ulubiona metoda mojego kolegi. Jednak wymaga
ona pomocy drugiej osoby, najlepiej trzeźwej i działa tylko na osoby
posiadające w miarę mocno rozwiniętą wyobraźnię. Otóż do delikwenta,
nie mogącego patrzeć rano na jedzenie :))) podchodzi się znienacka
i proponuje: No co? To teraz może takiej tłustej jajecznicy pojemy?
Efekt - natychmiastowa wizyta w toalecie. Metoda może brutalna, ale
ponoć pomaga :)))
Sławek Rybicki:
Gdy mój syn jeszcze nie miał roku, przytrafił mi się mój ostatni taki
dzień. Głowa ciężka i boląca, a mózg pozostawał w miejscu poprzednim
nawet po bardzo ostrożnym obróceniu głowy. Syn stanął na wysokości
zadania i był grzeczny jak nigdy... Wyleczyła mnie żona. Dwie potężne
szklanki mocnej kawy z cytryną i po godzinie odżyłem.
Od owego wydarzenia nie miewam już kaca i to nie dlatego, że nie piję.
Sposób jest taki: w dzień poprzedzający, a także w trakcie, dużo jem.
Dużo, tłusto i zawiesiście. I najważniejsze - nie piję napojów gazowanych,
jeno wodę mineralna. Gazowańce to murowane i szybkie upicie.
I tak pozostaję teraz w milej niezależności od "day after".
Krzysztof Michalak:
Sposób na kaca? Już nie pamiętam! Na ryby jeżdżę samochodem, pozwalam
czasem sobie na jakieś piwko, jak jadę z kimś i na drugi dzień męczy
mnie co najwyżej niewyspanie. Objawy trochę podobne, ale po prostu
staram się ten następnydzień przeczekać. Jeśli się da, to śpię trochę
dłużej, biorę dłuższy prysznic itp. Ale chętnie skorzystam z cudzych
doświadczeń :-)
Paweł Skarżyński:
Udaję w pracy, że "mnie nie ma", a poźniej z pustym brzuszkiem kładę
się spać i śnię o rybach lub pięknych kobietach (lub na odwrót jak
kto woli:-) do białego rana.
Darek Studziński:
Po pierwsze, trzeba wstać z łóżka (mimo cierpienia), po drugie wziąć
kąpiel (prysznic), po trzecie uruchomić procesy trawienne - dużo soku
pomarańczowego, grejpfrutowego (w żadnym wypadku woda lub cola ),
dobrze jest przegryźć małą kanapkę.
I zacząć się ruszać , chociaż wydaje się to niemożliwe. Najlepiej
pobrodzić w rzece Drawie łowiąc na krótka nimfę...
Piotr Regiec: Najważniejsze to się wyspać. A przed snem puszka
Isostara (taki napój), po przebudzeniu następna. W ogóle jak najwięcej
PŁYNÓW. Kolega z dłuższym stażem alkoholowym twierdzi, że nie ma to
jednak jak klinik. Mały ale ponoć działa rewelacyjnie. Jednak najważniejsze
to... nie przedawkować i jak najwięcej jeść w trakcie - to już sam
sprawdziłem. Im więcej zjem, tym mniejsze skutki uboczne.
Rafał Grec:
Mój sposób to piwko z rana. Nawet w pracy można to wykonać. A jak
nie mogę wypić piwa - to cierpię i już.
Generalnie jestem przyzwyczajony do takiego stanu i z przyjemnością
zauważam te momenty, kiedy jestem wyspany i nie mam kaca. To naprawdę
piękne uczucie...
Marek Hille:
Fakt, słoneczko coraz wyżej i rwie człowieka nad wodę, na działkę
(niekoniecznie swoją) i aż się prosi o coś pysznego z grilla... A
wiadomo, że jak grill - to i procenty. Czasami na drugi dzień łeb
chce urwać i dlaczego ta mucha tak głośno lata...!
Co do lekarstwa na syndrom dnia następnego, stosowanym przeze mnie
środkiem jest alkaprim, duża ilość soków (najlepiej grejpfrutowy)
plus błoga cisza i spokój.
Rafał Życzkowski:
Mój sposób, to przed pójściem spać wdusić w siebie 1,5 litra wody
niegazowanej. Można dodać trochę glukozy (tak ze 2 łyżki stołowe)
- następnego dnia mniejszy kac i poza tym nie suszy. A jeżeli zapomnę
się i nic nie wypije przed spankiem, to następnego dnia wlewam w siebie
sok grapefruitowy, też z dodatkiem glukozy. W ogóle to całkiem niezłe
na kaca są słodycze. A najgorsze, co może być, to kefir i inne przetwory
z mleka...
Tomek Zieliński:
Na drugi dzień przede wszystkim staram się nie wstawać zbyt wcześnie
(o ile jest to, możliwe, śpię do oporu:). Na "śniadanko" tylko naturalny
sok w dużych ilościach. Najlepszy jest chyba jabłkowy. Mało w tym
finezji, ale nie o to chyba chodzi . Ma mi "tylko" ulżyć.
Jacek Gnat:
Oto kilka pomysłów na "syndrom dnia poprzedniego":
1. Smutny - ciężka, jednostajna, nudna praca - wczorajszy dzień opuści
nasze ciało razem z potem.
2. Przyjemny - pifffffffko, dużo pifffffffka - jednak tu pojawia się
problem. Dzień poprzedni powróci ze zdwojoną siłą.
3. Naukowy - należy popijać roztwór medykamentu o nazwie "gastrolit"
do nabycia w aptekach. Jest to środek dla dzieci, zapobiegający odwodnieniu
przy dolegliwościach żołądkowo-jelitowych, jednak smakuje strasznie.
4. Można próbować mieszanek z sokiem pomidorowym, itp.
|
|
ACH, JAK NIEDOBRZE!
W
poprzedniej ankietce udowodnione zostało, iż mamy wiosnę! Dla wędkarza
piękny to czas: ryby, słoneczko, łono przyrody, działka... A na działce
- grill. Grila zaś nie da się zjeść bez popitki...
Pół biedy, gdy w grillowaniu towarzyszy
nam dzieci i żona bądź mąż. Wtedy mięsko czy kiełbaska zapijane są
łagodnym piwem i ciału krzywda się nie dzieje. Ale gdy towarzyszami
uciech kulinarnych są koledzy - wędkarze... to rzecz kończy się zazwyczaj
boleśnie.
Bo wędkarze - wiadomo. Lubią się ze
sobą bratać. A im więcej procentów przewinie się przez grilla w formie
płynnej, tym bardziej są zbratani. następują śpiewy, hulanki, swawole
i wspomnienia kombatantów. We wspomnieniach wraz z każdym kieliszkiem
rosną ryby. A my przecież wolimy te wielkie...
A potem przychodzi następny dzień...
Dzień bólu istnienia...
Na szczęście my, wędkarze, bratamy się
także w nieszczęściu i chętnie przychylamy nieba współbraciom w cierpieniu.
Nie chcemy, by spadło nam na głowy....
Janusz
Barczyk z zespołem (dnia następnego):))))))))))))):
Najlepszą według mnie metodą na zespół dnia następnego jest:
1. Nie mieć czasu na kaca - czyli nie
dopuścić, żeby go mieć, czyli bigos i seta, a może dwie.
2. Duża kawa i sok z całej cytryny,
a najlepiej dwóch, wlany do kawy. 3. Już w porządku, mój żołądku czyli
RENNIE (firmy ROCHE) do ssania. To nie kryptoreklama, to fakt.
4. Czyste powietrze i cosik do kimania,
ale nie nad samą wodą, bo się można utopić.
5. A najlepiej skutkuje widok własnej
buźki w zwierciadle i te przysięgi, że już nigdy więcej.
Oczywiście do następnego razu.
O, jak mi niedobrze...
Jacek Jóźwiak:
Najlepiej The Day After przetrwać w dużym mieście, gdzie działają
spółki i spółdzielnie lekarskie, ogłaszające się w prasie pod hasłem
AAAAAAlkoholowe odtruwanie. Przyjeżdża lekarz z pielęgniarką, robią
kroplówkę, dają pigułki na roztrzęsienie i na dobry sen. Po 2-3 godzinach
człowiek jest po renowacji i czuje się jak ikona po pobycie w pracowni
konserwacji zabytków...
Jeśli kac nie wymaga odtrucia, to nie
jest żaden kac - wypić kwacha z ogórków i po sprawie.
Andrzej
Kundro: Na drugi dzień dobrze jest mieć pod ręką taki proszek,
rozpuszczający się w wodzie. Nazywa się to Andrews Answer. Bez recepty
w aptekach. Lepszą metodą jest ubzdryngolić się tak, aby:
1. Bez kolorowych (alkoholi)
2. Bez mieszania (wysokoprocentowych)
3. Bez utrwalacza
4. Jedzonko troszkę wcześniej przed
pijaństwem
5. Jeśli już wódkę trzeba popchnąć,
to najlepiej sokiem pomidorowym (alkohol wypłukuje miedzy innymi jony
K+, znaczy potasu. W soku jest ich mnóstwo.)
Na drugi dzień też działa. Można pomóc
sobie roztworem glukozy lub innego cukru prostego, troszkę wapna,
troszkę jakiegoś od bólu głowy, dużo snu, żadnego tupania białych
mew ani galopowania kotów - i to działa. Nie wierzę osobiście w żadne
cuda typu jajko na surowo lub mieszanie ogórka z ananasem na ciepło
w sosie czosnkowym z chilli... Bleee.
Upijać się jest fajnie:)))
Świat jest wtedy taki prosty:))
Andrzej Bieniecki:
Z powodów zdrowotnych od ubiegłego roku unikam takich procentowych
szaleństw. Ale wcześniej byłem całkiem niezły w tym fachu i borykałem
się często z tak malowniczo opisanym tu zagadnieniem.
Jeśli jest to poniedziałek i trzeba
iść do roboty, to jest to oczywiście największy problem. W ten sposób
zagalopowałem się może z 5 razy w życiu. Na drugi dzień podstawową
sprawa jest wygospodarowanie sobie czasu na nieco dłuższe spanie.
Po otwarciu jednego oka (na skutek potwornego dźwięku budzika, wwiercającego
się natrętnie w moją skacowana świadomość) dzwonię do firmy poinformować,
że wyskoczyła mi szalenie ważna i szalenie pilna sprawa urzędowa i
że przyjdę poźniej. To daje mi 2-2,5 godziny na dodatkowy sen. Po
podniesieniu zwłok z wyrka robię sobie mocna kawę, którą podpieram
2 tabletkami Saridonu - środek już wypróbowany w najcięższych bojach,
w dodatku zawierającego również kofeinę. W robocie nie przemęczam
się, zawsze po poniedziałku jest jeszcze wtorek, w którym można ponadrabiać.
W day-after zawsze jestem strasznie
głodny, co też trzeba należycie uwzględnić. Albo przygotowując sobie
sporą porcje kanapek do pracy, lub korzystając z usług stołówki zakładowej.
O napojach już nie wspomnę. No a po powrocie do domu, to - zależnie
od samopoczucia - ucinam jeszcze ewentualnie małą drzemkę.
Czego natomiast nie potrafię, to walnąć
sobie klina. Na drugi dzień zawsze mam alkoholowstręt, przynajmniej
do wieczora.
Natomiast jeśli "the day after" przypada
na dzień wolny od pracy, to mój lek nr.1 to sen. Staram się wtedy
spać jak najwięcej, żeby jak najmniej się męczyć. Staram się wtedy
nigdzie nie wychodzić, czekam w domu na "lepsze czasy". Stary dobry
Alka-Prim też już niejeden raz pomógł mi przeżyć taki dzień.
Tomek Reguła:
Problem jest, kurde, rzeczywiście poważny i godny uwagi:)))) Ja mam
tylko jeden skuteczny sposób na drugi dzień. Leję sobie porządny kielonek
gorzołki, zamykam oczy i walę zdecydowanym ruchem!!! Nie łapać zapachu!!!
Potem odczekać z 10 minut blisko łazienki, bo nieraz gorzołka nie
chce usiedzieć na miejscu:)))))))).
A potem, kurde, najlepiej wziąć wędziska,
dwa piwka i iść na ryby. Wędziska musza być koniecznie spławikowe,
bo chodzi o to, żeby sobie spokojnie przycupnąć pod krzaczorkiem na
brzegu i, sącząc piwko powoli, pooddychać świeżym powietrzem. Najlepiej,
żeby sprzęt nie był drogi, bo zdarza się lekko przykimać...:)))))))).
Gośka Jurczyszyn:
Niestety, następnego dnia wszelka wizja homeopatii (podobne lecz podobnym)
miota mną w kierunku jakiegokolwiek zlewu w tempie expresowym. Odpada
więc czarowna myśl o setce, pięćdziesiątce, ba, nawet o piwie... Prochy
też odpadają - jak przystało na alergika, albo po nich puchnę i cierpię,
albo udaję się w kierunku wspomnianego zlewu... A ten stan udało mi
się już wszak uzyskać, i to o wiele przyjemniejszymi (wczoraj) środkami.
Skoro odpada jednak idea medycyny niekonwencjonalnej,
trzeba do rzeczy podejść naukowo. Po pierwsze, alkohol ścina białko
- należy białko uzupełnić. To chyba jedyny moment w życiu, kiedy spożywam
mleko dobrowolnie i bez wstrętu. Nie samo jednakże, a z dodatkiem
truskawkowego bądź waniliowego kakao. I zimne. Z lodówki! Po drugie,
alkohol wysusza. Zabieram więc mój napój do łazienki i wyciągam się
w wannie, popijając i podjadając...
Po trzecie, truciznę trzeba wypocić.
Podjadam więc parówki w sosie chilli, z przewagą sosu. Wypacaniu służy
też owa wrząca prawie woda.
To wtedy, kiedy muszę się odremontować
na "za parę godzin". Remont natychmiastowy polega na zadaniu sobie
KWAŚNEGO. Kwaśne pozyskuję w pobliskim, dysponującym kiszoną kapuchą
lub ogórasami warzywniaku, wlekąc się do pracy. Jeśli mam chwilkę,
bo cudem nie zaspałam, droga prowadzi przez punkt podający soczek
wyciskany z grejpfruta. W pracy zaś uzupełniam kurację gorącym żurkiem,
ogórkową, barszczykiem czy co tam akurat mam w szufladzie. Potem markuję
pracę, kimając przed monitorem.
Najpiękniejsza jest chwila, gdym sama
sobie sterem i okrętem, ot taka, jak teraz. Wtedy, uważając słusznie,
że praca nie zając, po prostu nie wstaję. Śpię, przerywając błogostan
(śpiącego nie łupie w głowę ten koszmarny kafar) jedynie na zwilżenie
ciała od środka wodą mineralną z bąblami. Niebąble nie zaspokajają
organizmu, zaraz znów się chce pić. Woda, oczywiście stoi w zasięgu
ręki, żeby nie trzeba było wstawać, ani nawet siadać... W połowie
dnia żołądek jest w stanie wchłonąć sok pomidorowy, wieczorem gotów
jest na jedno zimne piwo.
Na posiłek przychodzi czas dopiero następnego
dnia... Wtedy też przestaję sobie przyrzekać, że już nigdy więcej!
Pamięć ludzka to jednak zadziwiające zjawisko.
Zbych Woźniak:
Mnie pomaga zestaw:
1. Witamina C + magnez - rozpuszczalne-musujące,
2. Ranigast - (nadkwasota),
3. 2 tabletki Cefalginu.
No i przyrzekanie sobie, że następnym
razem nie będę przeginał :-)))))
Andrzej Skorupa:
Oj bywało, bywało... Mucha na szybie - nie tupać! Przesypiałem ten
dzień, od czasu do czasu popijając Buskowiankę. Rano łykałem witaminki,
dużą porcję, wszystkie, jakie były w domu - i lulu. Ale z biegiem
lat ten dzień przeciągał się do dwóch dni, więc sobie darowałem to
szaleństwo. Niestety, wszystko we właściwym czasie i wieku. O młodości!!!
Jesteś piękna...
Piotrek Onikki-Górski:
1. Nie jemy ciężkostrawnych potraw podczas
libacji, ani, broń Boże, nie napychamy się tuż przed piciem. Za to
porządny obiad (kilka godzin wcześniej) z tłustym daniem jest pożądany.
2. Jeżeli ktoś jest prawdziwym napojów
przyjacielem, pije wyłącznie Smirnoffa plus mineralną na popitkę (zapojkę).
Czystość trucizny ma znaczenie podstawowe.
3. Dobre rezultaty przynosi śpiew inne
ćwiczenia fizyczne, wykonywane w stanie upojenia. Najgorzej jest chlać
i milczeć. Wtedy kac murowany.
4. Ograniczyć jaranie. Od czasu, kiedy
rzuciłem ten antyalkoholowy nałóg, mogę wypić podwójne ilości, bez
nadmiernie przykrych skutków.
5. Trzy stołowe łyżki glukozy (dostać
w aptece) plus litr wody (niegazowanej) przed snem. Przed snem i tak
jest wszystko jedno, wiec wypije się nawet zwykłą wodę.
6. Puścić pawia. Jeżeli ktoś ma taka
zdolność (ja mam), polecam. Zawsze się człowiek trochę oczyści.
7. Nie wypijać utrwalacza, w postaci
piwa, do poduszki. To zbrodnia przeciwko głowie.
8. Rano - dwa rozpuszczalne eferalgany
500, drobnymi łykami.
9. Jeżeli nie jest to konieczne, nie
zrywać się o jedenastej rano.
10. Po przebudzeniu dobry jest pikantny
kurczak z KFC i wygazowana coca-cola light (może jakaś się zachowa?).
Zresztą, wieczorem i tak zaczyna się nowy dzień!
Arek Mackiewicz:
No i stało się - KACOR GIGANT!
Po pierwsze: telefon do kierownika "wwwyyypisz
mmmmii, kkkuuurrdee, uuurrrlllooop"
Po drugie: powolne ruchy
Po trzecie: dużo PŁYNÓW (na razie alkohol-free)
Po czwarte: kobieta z dziećmi do teściów
Po piąte: wersalka i wideo "Go fish"
Po szóste: jak zacznie "puszczać", to
na dół po piwo
Marcin Jóźwik:
Oj, bywa tak, bywa! Z zasady nie piję podczas łowienia, dopiero po.
Lubię po wielogodzinnym, męczącym machaniu kijem ściągnąć wodery,
wyciągnąć się na schodach mojego domku letniskowego i sączyć piwko.
Jedno, drugie, dzień gaśnie, cisza, spokój, ptaszki śpiewają... O
idzie sąsiad "zza płota", proponuje: "Może by co rozpalić, ognisko
jakieś? Wieczór taki piękny"...
A potem rozmowy, kiełbaski, jakieś winko
i... plany łowienia o świcie padają w gruzach.
Odsypiam ten dzień w niedzielę. Długi
sen to moje najlepsze lekarstwo na kaca. W drugim rzędzie kawa. I
mało intensywnego ruchu. Jeżeli wieczór był na prawdę intensywny,
to, niestety, jedynym ratunkiem bywa zimne piwo. Dopiero po nim ustępuje
ból głowy.
Co do postawionego problemu - "Jak przetrwać
poniedziałek?", to nie mam z tym problemu. Po niedzielnym kacowaniu
do pracy wracam na pełnych obrotach.
Michał Sopiński:
Zakładam, że "wędkarza" dopadł tzw. kac-gigant. Leczenie "zespołu
złożonego dnia drugiego" najlepiej zacząć od pięćdziesiątki, przyswojonej
najlepiej w ustronnym miejscu z odpływem i bieżącą woda. W ten sposób
usuwamy ewentualny nadmiar alkoholu zalegającego w żołądku. Następnie
proponuję możliwie długą drzemkę, w celu zapomnienia o tym, co się
stało przed chwilą. Potem na nogi stawia Red Bull lub zimne piwo (w
umiarkowanych ilościach).
Tomek Godlewski:
Najlepszy znany mi sposób to zimne piwo lub setka mocnego alkoholu
(najlepiej tego samego, który piło się poprzedniego dnia) - "czym
się skaleczyłeś - tym się lecz". Oczywiście, gdy sytuacja na to pozwala
(dzień wolny!). Jeśli zaś nie pozwala, to:
1. Bulion - może być z kostki, z jajkiem;
inne zupy o wyrazistym smaku (ogórkowa, cebulowa, żurek, kapuśniak)
- koniecznie gorące.
2. Herbata, koniecznie dobrze posłodzona.
Jeśli ktoś nie toleruje słodzonej herbaty - kawa z cytryną (niezbyt
smaczne, ale skuteczne).
3. Praca lub wysiłek fizyczny na świeżym
powietrzu (sport).
Oczywiście można stosować wszystkie
metody jednocześnie. Może z wyjątkiem powtarzania wiele razy najlepszego
sposobu wymienionego na początku (można wpaść w nałóg).
Wojtek
Górny: Jeśli zakładamy, że rzecz
już się stała... to najlepiej pojechać znowu na ryby. Tym razem samemu,
bez "prowiantu", za to ze spinningiem i koniecznie w spodniobutach.
Zimny nurt rzeki trzeźwi niezwykle skutecznie :)
Ruch, zimna woda i świeże powietrze
potrafią czynić cuda. Parę kilometrów wzdłuż rzeki na pewno wywieje
wszelkie objawy niemiłej przypadłości:)
Robert Waszczyszyn:
Jeśli poprzedniego dnia dobrze się bawiłem i rano budzę się z bólem
głowy, to staram się wypić jak najwięcej PŁYNÓW, w tym dużą ilość
kefiru, który w swoim składzie ma około 1-2% alkoholu:-)
Do innych "cudownych" środków odnoszę
się raczej sceptycznie:-)
Marcin Duluk:
Każdy z nas to zna. Rano otwieramy oczy i pierwszy impuls, jaki dociera
do naszego mózgu, a raczej do tego, co po nim zostało po łykendowym
szaleństwie - to potężny ból głowy. Zawsze w takich momentach na moje
usta cisną się słowa: "chce umrzeć..." Ale po pierwszych kilku minutach
zaczynam jako tako funkcjonować i wdrażam w życie stare ale jare powiedzenie:
NA KACA NAJLEPSZA JEST PRACA.
Paweł Rojek:
Dwie tabletki Aspiryny, rozpuszczone w szklance wody, wieczorem przed
spaniem. Troszkę pomaga, ale ja i tak bardzo cierpię:))) |
|
|