|
PRZEMIAŁÓWKA
Rzeka, dobry jej odcinek, główka za główką. Duży
przybór, wszystkie ostrogi zalane, zaznaczone jednak wałem i kipielą.
Wędkarzy sporo, łowią na głębokim. Dominuje gruntówka, przystawka,
z rzadka przepływanka. Brania mizerne - czasem do sadzyka wędruje
lichy krąpik, jaź chlapaczek czy płoteczka. "Normalny", siedemdziesięciodekowy
leszczyk budzi zawiść.
I oto między uzbrojonymi w moc lub nowoczesność
wędkarzami pojawia się wiejski wyrostek z lekką, dwuskładową bambusówką.
Na dwudziestce piątce spławik z korka, nawet nie specjalnie obrobionego,
ledwie muśniętego po kantach kozikiem.
Mija wszystkich zapatrzonych w głębiny,
podchodzi do
szczytu zatopionej główki,
włazi do wody po rant gumiaków i ze stęknięciem ciska zestaw na wodę - może 10, może 12 metrów.
Korek ląduje przed przemiałem, stoi
przez chwilę na wodzie, spływa potem błyskawicznie ku kipieli przed
główką, podskakuje spazmatycznie podczas drogi w bełcie, zatrzymuje
się na długą chwilę tuż za ostrogą. I tak raz za razem, prosta technika.
Po czterdziestu minutach na sąsiednie główki przenosi się wielu konkurentów.
Zrywają po jednym, dziesiątym zestawie, zostawiają w faszynach spławiki.
Rezygnują, wracają pokornie na swoje poprzednie stanowiska.
A chłopak stoi, młóci wodę i łowi rybę
za rybą. Nie za duże, ot, po 20-25 cm. Klonki, jaziki, płocie. Ale
w woreczku na kapcie wiszącym u paska jest też brzana trzy czwarte,
jest dwukilowe jazisko i kleń mierzący sobie sześćdziesiąt centymetrów.
W końcu
zacina rybę dnia.
Bambusówa gnie się jak sołtys przed proboszczem.
Chłopak przeprowadza rybę nad przemiałem i pozwala jej wyrwać z ruskiej
katuchy ze trzydzieści metrów. Ale to nie niemoc, to wysoki kunszt
- gdyby brał ją siłą, wbiłaby się w faszyny tuż za główką. A tak ma
ją poniżej, na pełnej, bezpiecznej i spowolnionej wodzie. Przyjemnie
popatrzeć jak hamuje, popuszcza, kontruje, odzyskuje metr po metrze
utraconą żyłkę.
Hol trwa kwadrans, ale tak męczy brzanę
- ona to bowiem - że kiedy podbiera ją chwytem pod skrzela, musi ją
przekulnąć w wodzie, gdyż wyłożyła się grzbietem do dna.
Ryba ma ok. 70 cm. Potęga! Wyrostek
zabija ją kamieniem, nawleka na miękki drut, zakręca i odchodzi w
stronę wału. Nikt za nim nie spogląda. Ale atmosfera zmrożona, cisza,
milczenie. Tylko wszyscy palący w tej samej sekundzie trzaskają zapalniczkami.
Przegrali z własną dumą. Nikt nie podszedł
do chłopaka i nie spytał, jak to się dzieje, że im przemiał natychmiast
chwytał zestawy, zabierał haki, ciężarki zaś on przez kilka godzin
zerwał jeden, góra dwa haki...
Nad jednymi rzekami
zwą tą technikę
przemiałówką, nad innymi płycianką, tu i ówdzie zwarówką, przelewówką. Pod bardzo
wypornym, pękatym spławikiem (ideałem jest przepływankowa bombeczka
ze skróconym do 3 cm kilem), niemalże na styku z nim, zaciśnięte jest
niemal całe obciążenie. Dziesięć, piętnaście centymetrów nad hakiem
tkwi niewielka ołowiana śrucinka (0,15-0,30 g). Przypon bardzo długi,
nawet do 120 cm. Hak na ogół w pobliżu "ósemki".
Przynęta bardzo duża - najczęściej mięsisty,
długi kopany robal przewleczony przez kokonik. Ja lubię stosować dendrobenę,
tę najgrubszą. Nawet nieduży jaź wsysa ją spływającą w ułamku sekundy
- niczym rodowity bolończyk spaghetti.
Wyniki bywają rewelacyjne. Przed oraz
w kipieli tuż za ostrogami czyha na pożywienie wiele ryb. Czasem przywierają
między kamieniami na samym przelewie. O gatunkach było wyżej...
Lubię tak łowić. Wymaga to niesamowitego
refleksu, lecz często ratuje mój nadszarpnięty honor i pozwala nie
wracać do domu o kiju. Tyle że ja miałem odwagę włożyć w gumiaki mój
miastowy honor, podejść do takiego wiejskiego wyrostka nad Narwią
i przyznać, żem głupi. Aż się otwarł w szerokim u miechu i z wody
wylazł.
(jaj)
|
|
|