|
JUBILEUSZOWY LAMIGLAS
Tak sobie pomyślałem: jubileusz, co by tu napisać?
Zacząłem współpracę z Tygodnikiem od tekstu o Lamiglasie, więc może
by tak... Tym bardziej, że niedawno stałem się posiadaczem nowego
wędziska tej firmy. Na dodatek jest to travel.
Nigdy nie byłem zagorzałym zwolennikiem
tego typu wędek - opinia ta wynikała raczej ze zdania innych osób
- ale ostatnie targi wędkarskie zmieniły moje podejście. Udało mi
się, w trakcie oglądania stanowiska z moimi ukochanymi Lamigalsami,
dorwać prawdziwe cudeńko. Model XTS 693, bo o nim tu mowa, to 3-składowy
travel o masie wyrzutowej od 7 do 21 gram (chyba "zakochałem" się
w tej gramaturze) i długości 2,15 m. Według opisu na blanku, szybki
kijek, przewidziany do żyłek od 6 do 12 lb.
Kupiłem go w dwóch celach . Pierwszy
to polowy z łodzi, przy której ta długość daje pełen komfort łowienia.
Wcześniej posługiwałem się wędka 2,9 m i przyznam się, ze podebranie
dużej ryby na łodzi stanowiło spory problem. Drugi to
niewątpliwa łatwość transportu,
co, szczególnie przy wyprawach samochodem, odgrywa
niebagatelną role.
Jak zwykle u Lamiglasa z serii Certifaied
Pro, wędka uzbrojona jest w przelotki Sic produkcji Fuji oraz w rękojeść
korkową z uchwytem grafitowym tej samej firmy. Całość starannie wykonana
bez żadnych ubytków czy niedokładności w wykończeniu. Kijek sprawia
wrażenie dosyć delikatnego i czułego, ale dysponującego odpowiednim
zapasem mocy.
Nie ma jednak, jak praktyka. Ponieważ
zakupu dokonałem w marcu, sesja testowa musiała trochę poczekać około tygodnia. Pierwsza wyprawa na pstrągi (trochę przymocny) przyniosła... klenia. Mimo że nie był to kolos, wędka pokazała swoja klasę.
Moc wędziska określona na medium daje
naprawdę dużą wygodę w posługiwaniem się tym kijkiem w najróżniejszych
warunkach. Oczywiście, próby posługiwania się tym wędziskiem na dużych
rzekach do połowy boleni gdzieś na odległej przekosie nie ma sensu...
Kolejne wyprawy potwierdziły, że zakup
był całkiem trafiony Prawdziwy jednak sprawdzian nastąpił
przy łowach z łodzi.
Zaprzyjaźniony dzierżawca i zaprzyjaźnione jezioro
pozwalają na zweryfikowanie przydatności wędziska już na początku
kwietnia. Nastawiłem się głównie na okonie, które potrafią dorastać
tutaj do pokaźnych rozmiarów. Ponieważ jednak nie można wykluczyć
brania szczupaka, przypon staje się obowiązkowy.
Pogoda rozpieszcza, jest ciepło i słonecznie,
słonko rozleniwia - to chyba najprzyjemniejsza pora roku. Rybom jednak
jakoś ona nie odpowiada: po 1,5 godziny łowienia brak kontaktu z rybą.
Jakąkolwiek. Wpływamy w płytką zatokę, która w zeszłym roku była znakomitym
miejscem połowu drapieżników. Ustawiamy się na krawędzi spadu - ja
rzucam do brzegu, kolega na głębszą wodę. Przeczucie nas nie myliło
- nerwowe pulsowanie na kijku wskazuje na przyzwoitego okonia.
Krótki hol i w podbieraku podskakuje
1,46 kg okoń. W końcu kijek pokazał trochę ze swoich możliwości! Ładna
akcja, ani śladu przesztywnień, miałem wrażenie, że posługuję się
wędką dwu a nie trzyskładową. A poza tym - nie musiałem się podnościć
z ławeczki podczas podbierania...
W ciągu kolejnego kwadransa udało mi
się dołowić jeszcze dwa podobne okonie, co skłoniło sąsiada do obławiania
także strefy brzegowej. Niestety, do końca dnia nie udało nam się
już odnieść znaczących sukcesów.
Nie ma się co dziwić ale następnego
dnia rozpoczęliśmy łowy właśnie od zatoczki. Nie ukrywam, że miałem
ochotę wypróbować wędkę pod
trochę większym "obciążeniem".
Ranek przywitał nas słońcem i wiatrem - szczęśliwie
zatoczka zasłonięte była od wiatru ścianą lasu. Zmusiło to nas jednak
do ustawienia się nieco bliżej brzegu niż poprzedniego dnia. Trzeba
rzucać bardziej równolegle do brzegu niż prostopadłe.
Pokrzepieni pogodą, zaczynamy łowy. Początek niezbyt rewelacyjny, ale po jakiejś godzinie wiatr cichnie, wiec i humory mamy nienajgorsze. W końcu ăflegmatyczneÓ branie i nieduży okonek ląduje w łódce, a potem wraca do wody.
Tak ze zmiennym szczęściem docieramy
do południa Zaczynam się obawiać że dalsza część testu będzie się
musiała odbyć na jakimś spec-łowisku, kiedy mam delikatne przytrzymanie,
skwitowane przeze mnie krótkim zacięciem. I... nic. Poza tym, że twisterek
nie ma ogonka. Zmieniam wabik na obrotówkę, dwa rzuty - i tym razem
mocniejsze podbicie, szczęśliwie zacięte w porę. Spokojny odjazd w
kierunku trzcin, który jednak udaje mi się w porę powstrzymać. No,
to już na pewno coś przyzwoitego.
Ryba krąży w koło łodzi, jakby nie mogąc
zdecydować się, gdzie ma płynąć. Wykorzystujemy to i wyciągamy kotwice.
Teraz będzie można ściągnąć ją w okolice łodzi bez obawy, że zaplącze
się w linkę. Po chwili widzę złotawy brzuch w charakterystyczne plamy
- to na pewno szczupak, tak z 3 kg. Upieram się, że sam go podbiorę.
Manewruje mi się wędką nad wyraz łatwo, mam
pełna kontrolę nad rybą.
Ani śladu zaburzeń akcji, wynikających z 3 części
i łączeń z nimi związanych. Kijek bardzo ładnie pracuje, skutecznie
amortyzując ucieczki ryby (fakt - nie były zbyt dynamiczne, ale za
to mocne).
Ryba daje się bez problemu podprowadzić
do podbieraka. Pomiar - waga wskazuje 3,36 kg - i do wody. Syty wrażeń,
zalegam na dnie łodzi, pozwalając "łaskawie" wiosłować te 1,5 km koledze.
Na kolejną sesję testową będę musiał poczekać do maja...
Kijek spełnił moje oczekiwania, ładna
akcja, odpowiednia długość - wszystko to wskazuje, że zakup był dobry.
Dodatkowo do zestawu dostaje się specjalny pokrowiec, pozwalający
na bezpieczne i komfortowe przewożenie wędki. Do drobnego mankamentu
można zaliczyć ilość części składowych wędki. Tymczasowo mam zawsze
jedną dłuższa część, a jedną krótszą - czteroskład byłby tutaj poręczniejszy.
Mam nadzieję, że udało mi się chociaż
troszeczkę przekonać was do wędek typu travel. Moje przekonanie jest
już na tyle głębokie, że może następną wędką będzie 5-składowa muchówka...
Ale o tym innym razem.
Radek Goscimski
|
|
|