Jesień... krótsze dni, mniej czasu, coraz
trudniej zorganizować porządną wędkarską eskapadę. Wypady
wczesnym świtem już się skończyły. Właściwie pozostały już
tylko dni wolne, weekendy. Ile ich jeszcze zostało? Dobrze,
że choć pogoda łaskawa tego roku. A kusi ta ładna pogoda i
trudno wysiedzieć w mieście!
Jesień to czas drapieżników. Czas szczupaków,
sandaczy, okoni. Dobry czas dla spinningistów. Czas dużych
ryb oraz mocnych wrażeń. O tej porze roku znów preferuję szczupaki.
Wiosną, latem wolałem inne ryby, teraz szczupaki są rybą numer
jeden. Tym bardziej, że teraz, przed zimą żerują intensywnie.
Szczupak kojarzył mi się ze spinningiem
od zawsze. Ze spinningiem i z jesiennymi łowami. Wdzięczna
to zdobycz. Znajdziesz go i w dużym jeziorze, i w rzece, i
w małym bajorku. By go złowić, nie muszę jechać gdzieś daleko,
na koniec świata. Szczupaki mam blisko - w Bystrzycy i w Wieprzu,
i w Tyśmienicy. Są w Bugu, w Wiśle i na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim.
Nawet w Zalewie Zemborzyckim też na coś można jeszcze liczyć.
Z tych wszystkich łowisk najchętniej wybieram rzeki. Nie muszę
troszczyć się o pływadełko, a i same łowy w rzece też są ciekawsze.
Zresztą, lubię chodzić i właśnie taki spacer ze spinningiem
wzdłuż dzikiej rzeki odpowiada mi najbardziej.
Czyż może być coś piękniejszego, coś wspanialszego
dla spinningisty, niż duża rzeka, płynąca własnym, nie zakłóconym
biegiem? Rzeka nie ujarzmiona, groźna podczas przyboru i niebezpieczna
dla tych, którzy nie szanują jej praw. I Bug i Wieprz są właśnie
takie. Szybkie, głębokie, o stromych, urwistych brzegach porośniętych
wielkimi drzewami i gąszczem wiklin. Znajdziesz tu i głębokie
ploso za zakrętem, i bystrą rynnę, i dół przepastny ze zwalonymi
pniakami. Znajdziesz brzeg łagodny, z przyjazną plażą i stromy,
niedostępny, z którego nie warto nawet próbować. Znajdziesz
obok drzemiące starorzecza pokryte liśćmi. Na łąkach spotkasz
sarny, wśród wiklin natkniesz się na ścięte przez bobry drzewo.
Być może dostrzeżesz przemykającego chyłkiem lisa. Nie będziesz
samotny. Oczywiście, spotkasz też i wędkarzy - gdzie nas nie
ma? - ale tu, nad brzegami dużej rzeki, obecność innych nie
wadzi. Każdy znajdzie dość miejsca dla siebie.
Ryb także wystarczy. Bug darzył pięknymi
rybami od zawsze. Wieprz, niegdyś silnie zanieczyszczany,
prawie martwy, odrodził się. Ostanie lata obfite w wodę bardzo
mu w tym pomogły. Ryby więc są i zawsze można liczyć na spotkanie
nawet z tym dużym, tym życiowym okazem. Wielkie ryby nie trafiają
się jednak często, trzeba mieć wiele cierpliwości i sporo
wędkarskiego szczęścia, by trafić dzień, miejsce, przynętę.
Potrzeba też nieco umiejętności, by tego szczęścia nie zmarnować.
Wybieram się więc dobrze zaopatrzony. Z
długim solidnym spinningiem, z podbierakiem, z mocną plecionką
i - koniecznie - z metalowymi przyponami. Szkoda zerwanych
ryb... A przynęty? Kiedyś preferowałem duże ciężkie wahadłówki
- nie było niczego lepszego na szczupaki. To było dawno. Teraz
wolę miękkie, gumowe przynęty - duże, kilkunastocentymetrowe
rippery i kopyta. Nic lepiej nie naśladuje żywych rybek. Bogata
paleta barw pozwala zawsze dobrać odpowiednią do sytuacji
- do nasłonecznienia, do przejrzystości wody i... do gustu.
Lubię dwukolorowe, chętnie zakładam jasne o ciemnych grzbietach,
mieniące się perłowymi bokami, skrzące brokatem. Mogą być
biało-czarne, lub biało-niebieskie. Lubię też biało-czerwone,
żółto-czarne lub czerwono-żółte - czyli takie jak barwy jesieni.
Czasem, dla fantazji, założę coś jaskrawego. Czemu nie? Rzecz
gustu. Nie wiadomo - bardziej mojego czy ryby? A może rzecz
w tym, by nasze gusta były zgodne? Nie dyskutuje się o gustach,
a ryby głosu nie mają... Cóż, jak im nie odpowiada - nie wezmą.
Noszę więc przy sobie sporo tych przynęt i zmieniam, dobieram,
dopasowuję.
Od koloru gumowego rippera ważniejszy jest
ciężar główki. Tu kryteria są wyraźniejsze - szybka, głęboka
rzeka wymusza cięższe, kilkunasto-, a nawet dwudziestogramowe.
Lżejsze idą zbyt płytko, nie sięgną dna. Dno usłane drewnianymi
kłodami weryfikuje: ciężka główka - więcej zaczepów - więcej
straconych przynęt. Ale... być może także większa szansa na
drapieżnika przyczajonego gdzieś w rzecznym dole? Tego się
nie wie, to jest loteria. To jest ten nigdy nie określony
do końca element wędkarskiej sztuki. Trzeba myśleć, trzeba
próbować. Gdy trafi się w porę żeru, szczupaki zaatakują przynętę
prowadzoną płycej, nawet w pół wody. Gdy nie żerują i siedzą
po dołach, to i głęboko poprowadzona przynęta może ich nie
poruszyć. Nie ma prostych reguł, nic nie jest określone raz
na zawsze. Dobieram więc główki, zaczynam od lżejszych, a
gdy szczupaki nie biorą, cięższymi sięgam w głębsze doły.
Zresztą, lżejszą przynętę można poprowadzić tak, by zeszła
niżej, wystarczy sprowadzić ją z prądem. I odwrotnie, ta cięższa,
poprowadzona pod prąd, też nie będzie orała dna. To wszystko
oczywiste, dla spinningisty obeznanego z rzeką.
Właśnie, ważniejsze od doboru przynęty jest
jej prowadzenie. Gdzie rzucić, gdzie szukać jesiennego szczupaka?
Czy stoi pod brzegiem, pod zatopionymi gałęziami? Może przyczaił
się na skraju płycizny i czyha na pluskającą w słonku drobnicę?
Może przywarł do resztek rzecznej roślinności? A może odszedł
w nurt i zapadł w śródrzecznym dole? Tego także się nie wie.
Ryby trzeba szukać, w tym cały urok polowania! I Bug i Wieprz
są szerokie, lecz nie na tyle, by nie można było sięgnąć przeciwległego
brzegu cięższą przynętą. Rzucam więc zwykle daleko, pod drugi
brzeg, nieco skosem, pod prąd. Zamykam kabłąk, staram się,
by przynęta padała na wodę cicho, z lekkim pluskiem.
Ripper pada pod drugim brzegiem obok krzaka.
Napięta linka zapewnia mi dobry kontakt, nie przegapię więc
natychmiastowego brania. Ripper zagłębia się, woda znosi go,
przemieszcza poniżej gałęzi. Może właśnie stoi tam szczupak?
Gumowy ogonek wibruje, całkiem nieźle naśladuje małą rybkę,
kusi... Nie wziął? Nie ma go tam? Trudno. Przynęta dalej opada
i spływa z prądem. Podciągam ją lekko ku sobie, wprowadzam
w nurt. Może gdzieś tam, w jakimś zagłębieniu dna siedzi ten
gruby? Może dostrzeże gumową rybkę przesuwającą się ponad
głową? Zaatakuje... Nie, nic takiego się nie zdarzyło. Silny
nurt porywa przynętę, znosi ją w dół, wciska pod zatopione
krzaki poniżej mojego stanowiska. Muszę teraz uważać, by nie
zaczepić o gałęzie. Przydaje się teraz długi kij. Zwijam powoli,
przeciągam pod tymi krzakami, prowadzę na granicy nurtu, czasem
pozwalam opaść przynęcie na dno. Nawet nieruchoma, też wabi.
Podrywam, przybliżam - nic... Ponawiam potem rzut jeszcze
raz i jeszcze raz.
Bywa, że szczupak jest agresywny i ruszy
z daleka. Bywa, że celnie podana gumka przejdzie mu tuż przed
pyskiem - capnie wtedy natychmiast. A czasem ruszy się dopiero
za drugim, za trzecim lub za kolejnym razem. Koniecznie więc
trzeba rzut powtórzyć i każde miejsce obłowić dokładnie. Wpierw
płycej, potem nieco głębiej, tuż przy dnie. Czasem trafiam
w zatopiony karcz - tępy, nieruchomy zaczep, na którym przyjdzie
mi stracić przynętę. Trudno, taki los spinningisty. A czasem...
nie, nie napiszę, że "zaczep ożywa nagle". To brzmi zbyt banalnie.
Ale to najtrafniejsze określenie tego, co się czuje, gdy szczupak
chwyci gumową przynętę! Żadne "walnięcie", "szarpnięcie",
"uderzenie", jak podczas łowienia twardymi przynętami. Nagle
czuje się żywy, pulsujący ciężar na drugim końcu wędki. Oj,
robi się wtedy gorąco!
Szczupak chwyta miękką przynętę ufnie, całą
gębą. Nie wyczuwa oszustwa, nie wypluwa jej, póki nie poczuje
haka. Wtedy zaczyna potrząsać na boki łbem, co dobrze odczuwa
wędkarz z drugiej strony linki. Koniecznie trzeba zaciąć!
Miękkie przynęty nie są przecież tak silnie zbrojone i zamiast
kotwiczki, mamy do dyspozycji tylko jedno ostrze haka. To
wystarczy, jeżeli nie popełni się błędów podczas holu. Zacięty
szczupak przez chwilę próbuję sięgnąć dna, a potem zwykle
dość łatwo pozwala przybliżyć się do brzegu. I wtedy, właśnie
wtedy, najłatwiej go stracić! Ryba jest w pełni sił a przy
brzegu wpada w panikę. Odbija wstecz nagłym zwrotem, wali
w przybrzeżne chaszcze lub strzela świecą w powietrze. A dzieje
się to tak nagle, tak nieoczekiwanie i z taką siłą, że często
coś wtedy pęka: żyłka, przypon, agrafka. Czasem haczyk wypada
z pyska podczas wyskoku nad wodę. I zostajemy z głupią miną...
Zaciętego szczupaka koniecznie trzeba umęczyć,
nim się pozwoli zbliżyć mu do brzegu. Jak to zrobić, gdy nie
zapiera się, nie ucieka? Gdy sam pcha się pod nogi? Zwyczajnie
- skierować go w bok. W lewo, w prawo, byle nie do siebie.
Oczywiście tak, by nie utracić nad nim kontroli, by nie szurnął
w zaczepy. Tu znów długi kij jest bardzo przydatny. Po kilku
minutach ryba osłabnie i wtedy możemy skierować ją do brzegu.
Już wcześniej warto zastanowić się i wybrać stosowne miejsce.
Nie wszędzie brzeg jest łatwy i nie z każdego miejsca uda
nam się szczupaka chwycić ręką. Najlepiej skierować rybę wprost
na zanurzoną obręcz podbieraka. Tak jest lepiej i dla ryby,
i dla wędkarza. Szczupak ma ostre skrzela, niejeden pechowiec
pokaleczył dotkliwie rękę. O niebezpieczeństwie zsunięcia
się ze stromego brzegu nie wspomnę. To już nie byłby pech,
lecz skutek głupoty. Obszerny podbierak na długim trzonku
naprawdę jest niezastąpiony.
|